ROZDZIAŁ 14
Następny dzień nie przyniósł żadnych nowych rewelacji oprócz faktu, że Shane dostał prace w warsztacie samochodowym znajomego pani Gibens. Cieszył nas ten mały postęp. Dla mnie było to małe światełko w tunelu, malutki kroczek do tego, aby było dobrze. Moje sińce na całym ciele wyglądały tragicznie. Jedynie na twarzy pozostały ledwo widoczne ślady dotyku silnej ręki ojca. Jak na razie nie mogłam wychodzić do miasta nawet na zakupy, by nie wzbudzić podejrzeń. Jedynie martwiło mnie, czy Shana nikt nie rozpozna. Oczywiście musieliśmy pana Franka- właściciela warsztatu- zaznajomić z sytuacją. Zrozumiał i starał się pomóc. Jego żona- Issabel, starała się nas wesprzeć w miarę swoich możliwości. Niemal codziennie mogliśmy liczyć na ciepły posiłek, który przygotowywała również z myślą o nas.
Sprawa w telewizji związana z moim "porwaniem" nie cichła. Miałam wrażenie, że przybywa nowych informacji, spekulacji. Pojawiały się nawet wątpliwości, czy może "bezduszny porywacz" nie zamordował mnie. Nie chciałam, żeby Shane na to patrzył. Wiedziałam, że to co mówią w telewizji mocno go rani bo nigdy by mnie nie skrzywdził, ale upierał się oglądać te kłamliwe pierdoły, ponieważ jak twierdził musimy wiedzieć na czym stoimy. Przyznawałam mu rację. Musieliśmy wiedzieć, gdzie nas szukają, czy wpadli na jakiś nasz trop.
Strasznie brakowało mi Caroline i mamy, Ale byłam pewna, że z tą pierwszą jeszcze nie raz się spotkam, a mamy już nigdy nie zobaczę. Nie mogłam nawet pójść na jej grób. Ta sprawa ciążyła mi na sercu niesamowicie.
Martwiła mnie jeszcze jedna rzecz, a mianowicie, lekarz. Byłam w ciąży i powinnam chodzić na kontrole, usg, różne badania, aby wiedzieć, czy ciąża rozwija się prawidłowo. Jednak w obecnej sytuacji bałam się. Nasze zdjęcia były rozwieszane wszędzie. Aż dziwo, że nikt do tej pory nas nie rozpoznał.
Minął miesiąc. Brzuch miałam już dosyć widoczny. Bałam się. Wciąż nie bylismy u lekarza. Jak co dzień Shane wybierał się do pracy.
- Shane? Mogłabym jechać dzisiaj z tobą?- spytałam.
- Dlaczego? Stało się coś?
- Chciałabym porozmawiać z Issabel.
- Coś nie tak?- zaniepokoił się.
- Może zna jakiego lekarza, który no wiesz....Nie wyda nas.- powiedziałam z wahaniem. Westchnął. Wiedział, że mam rację. Musieliśmy w końcu znaleźć kogoś komu mogliśmy zaufać. To było wielkie ryzyko, jednak musieliśmy się tego podjąć. Nie było sensu tego odwlekać. Ale kiedy widziałam zatroskaną twarz ukochanego czułam ukłucie w sercu. Pracował ile mógł, by zapewnić nam jak najdogodniejsze życie, Żyliśmy skromnie ledwo starczało na nasze potrzeby. W razie czego zawsze mogliśmy się zgłosić do Franka i do Issabel, ale Shane nie chciał liczyć na czyjąś pomoc. Pragnął niezależności, kiedy potrzebowaliśmy więcej pieniędzy brał nadgodziny, prosił Franka o jakąś dodatkową pracę. Można powiedzieć, że zważywszy na okoliczności dobrze sobie radziliśmy.- Nie martw się. I tak już za długo z tym zwlekaliśmy.- podeszłam i wtuliłam się w jego tors.
- Wiem, masz rację.- odparł i dał całusa w czoło.- Na pewno będzie dobrze.- próbował dodać mi otuchy uśmiechem.
Miałam nadzieję, że będzie dobrze. Kiedy Shane był w pracy najzwyczajniej w świecie się o niego bałam, czy ktoś go nie rozpoznał, czy wszystko w nim w porządku, ale gdy był już ze mną w NASZYM domu czułam się wyjątkowo. Odcięci od świata, sami. Mieszkanie na takim odludziu miało według mnie prawie same plusy. Mogłam zapomnieć, że wszyscy nas poszukują.
Warsztat samochodowy Franka był prowadzony nieopodal jego domu.
- Miłego dnia, skarbie.- pożegnałam się.
- Dziękuje.- nagrodził mnie soczystym buziakiem.
Weszłam do średniej wielkości posiadłości.
- Issabel?- zawołałam. Zdziwiłam się. Powinna być w domu. Prowadziła małą knajpkę, ale otwierała ją rano i wracała do domu, pozostawiając interes w rękach pracowników. Wyszłam na taras i zobaczyłam panią domu w ogródku.
- O, Jessica! Jak miło cię widzieć. Miło, że wpadłaś, nie będę siedzieć sama.- przywitała mnie serdecznie.
- Też się cieszę, że cię widzę Issabel.- przyznałam szczerze.- Mam do ciebie ważną sprawę.
- O matko, stało się coś?
- Nie, nie martw się. Po prostu.... To już czwarty miesiąc.-powiedziałam kładąc rękę na brzuchu.- A my jeszcze nie byliśmy u lekarza. Boję się, że może coś jest nie tak, a z drugiej strony dręczą mnie obawy, czy nas nie rozpoznają i zastanawiałam się, czy.... Czy nie znasz kogoś komu można zaufać?
- Poszperam w kontaktach, ale nic ci kochanie nie obiecuję. Zadzwonię się spytać mojej zaufanej znajomej. Wydaje mi się, że jej córka jest ginekologiem, ale ręki sobie nie dam uciąć. Porozmawiam z nią dyskretnie.
- Dziękuję ci. Nie wiem co byśmy bez ciebie, a właściwie bez was zrobili. Nigdy wam się za to nie odwdzięczymy.
Nie wiem, czym zasłużyłam sobie na ich dobroć.
Rzeczywiście, córka znajomej Issabel była ginekologiem i zostaliśmy umówieni na wizytę, ale po godzinach otwarcia gabinetu. Pani Rose Hyde była trochę zdziwiona, że o to prosiliśmy, ale zgodziła się.
Shane skończył wcześnie pracę, aby móc być przy mnie w czasie wizyty. Mimo wszystko cieszyłam się, że zobaczę maluszka, którego nosiłam pod sercem, ale z drugiej strony na myśl o tym co się może wydarzyć, kiedy ta kobieta nas wyda paraliżował mnie strach. Strach o naszą rodzinę. Właśnie tym był dla mnie Shane i dziecko, które miało się narodzić- rodziną.
Podjechaliśmy pod wskazany przez Issabel adres. Mieliśmy lekkie kłopoty z dojazdem, gdyż nie znaliśmy dobrze, a właściwie w ogóle miasta. Nasze poruszanie się po Nowym Orleanie ograniczaliśmy do minimum. Życie obracało się miedzy naszym domem, domem Franka i jego żony, ich warsztatu samochodowego, ich knajpki, supermarketów i poczty. Jednak trafiliśmy po niedługim czasie pod wskazany adres.
- To tu. Gabinet Rose Hyde. Gotowa?- spytał Shane.
Skinęłam lekko głową.
- Miejmy to za sobą.
Z lekkim wahaniem weszłam do małego korytarza.
- Dobry wieczór.- głos docierał za naszych pleców.
- Dobry wieczór- obróciliśmy się. - Byliśmy umówieni na wizytę do doktor Rose.
- Tak to ja. Czy my się skądś nie znamy? Wasze twarze wyglądają mi znajomo.- spytała uprzejmym tonem, ale w mojej głowie zapaliła się czerwona lampka.
- To raczej niemożliwe proszę pani.- odpowiedział grzecznie Shane.
- No cóż, pewnie mi kogoś przypominacie i tyle. Zapraszam do mojego gabinetu.
Zaprowadziła nas do jednego z wielu pokoi. Proszę usiąść.- poprosiła.
Nagle zadzwonił telefon i pani ginekolog spojrzała na wyświetlacz.
- Przepraszam was bardzo, ale to jest pilne, muszę odebrać. Zaraz wracam.- powiedziała i wyszla z gabinetu.
- Boję się.- przyznałam.
- Spokojnie będzie dobrze.- odparł Shane, muskają moje usta swoimi.
Lekarka nie wracała jeszcze przez 15 minut. Martwiłam się, że może rozpoznała nas i zawiadamia w tej chwili policję.
- Jeszcze raz bardzo was przepraszam, ale to było pilne. Pacjentka z trudną ciążą.
- Nic nie szkodzi.
- Dobrze, a zatem Jessico. Z tego co mi wiadomo to twoja pierwsza wizyta u ginekologa w czasie ciąży. Rozumiem, że to dla was ogromny szok bo jesteście jeszcze tacy młodzi, ale cóż, ważne, żeby dziecko było zdrowe. Z resztą jakoś to będzie. Proszę cie, abyś teraz się tu położyła.
Dr. Rose wydawała się miła, sympatyczna, otwarta, ale to nie wystarczyło bym jej zaufała. Byłam gotowa w razie czego zerwać się z łóżka i uciec.
Shane podczas usg trzymał mnie za rękę, Dodawał otuchy. Jak zahipnotyzowany patrzył w ekran monitora, gdzie było pokazane nasze maleństwo.
- O zobaczcie!- westchnęła z zachwytem Issabel.- Tutaj jest główka, tutaj rączka, tu są nóżki.
Poleciały mi łzy, ale to nie były łzy smutku, czy strachu. Nie tym razem. Widziałam jak Shanowi też zaszkliły się oczy, a po policzku spłynęła jedna łza. Był wzruszony tym co zobaczył.
- Pani doktor, to chłopiec, czy dziewczynka?-spytałam.
- Dziewczynka. Z całą pewnością. O zaraz usłyszymy bicie serduszka.
I rzeczywiście. Usłyszeliśmy. Spojrzałam Shanowi w oczy. To była jedna z nielicznych chwil, kiedy naprawdę byłam szczęśliwa, kiedy nie liczyło się to co działo się wokół, kiedy nie myślałam, o tym, że jesteśmy poszukiwani. Ciąża w wieku szesnastu lat jest trudna i stwarza wiele problemów, ale co się stało to się nie odstanie, a ja przywykłam do myśli, że zostanę mamą.
- No cóż z dzieckiem wszystko w porządku. Nie ma żadnych komplikacji. Ciąża przebiega prawidłowo. Jednak Jessico będziesz musiała pamiętać o następnych wizytach, żeby wszystko było pod kontrolą.- upomniała. Jednak jej ton.... Coś mnie w nim zaniepokoiło.- Shane, czy mógłbyś mnie i Jessicę na moment zostawić samą. Chciałabym z nią porozmawiać o damskich problemach związanych z ciążą, a nie chcę by ktokolwiek czuł się tu skrępowany.
- Tak, oczywiście.- przystał na prośbę i zgodnie z nią wyszedł z gabinetu. Rose odczekała chwile i powiedziała coś czego się obawiałam.
- Rozpoznałam was. Już wiem kim jesteście.
Chciałam zerwać się z łóżka, ale doktorka mi to uniemożliwiła.
- Poczekaj. Możemy zadzwonić na policję i twój horror się skończy.
- Kiedy to zrobimy on dopiero się zacznie, a raczej stary powróci.
- Jak to?- nie rozumiała mnie.
Wzięłam głęboki oddech. Musiałam jej wszystko opowiedzieć i mieć nadzieję, że zrozumie. Mówiłam o wszystkim o Adamie, o tym jak poznałam Shane, o moich relacjach z ojcem, o śpiączce Shana, o ataku w szpitalu, o śmierci mamy i o tym jak się tu znaleźliśmy. Przekonywałam ją, że Shane nie jest żadnym porywaczem, a jedynie mój ojciec to psychol. Na dowód swoich słów pokazałam blizny na plecach.
- Gdyby nie Shane, dalej by mnie katował. Pani nie może nas wydać! On nas chroni! Ja nie mogę wrócić do domu.- przekonywałam dalej.- Proszę, niech pani mi uwierzy....- dodałam ledwie słyszalnym szeptem.
- Ale ten człowiek musi ponieść karę. Dlaczego się ukrywacie skoro Shane jest niewinny?
Ulżyło mi. Uwierzyła. Przynajmniej taką miałam nadzieję. Istniała dla nas szansa mieszkania w tym mieście. Nie chciałam znowu uciekać. Już wystarczającym utrapieniem było ciągłe ukrywanie się, przesadna ostrożność, życie w strachu, że zostaniemy złapani.
- Zabrałby mi dziecko, Shana wtrącił do więzienie. Shane nie był aniołem i ma swoje na koncie, ale nie zawahał się, aby mnie uratować, kiedy dowiedział się, że ojciec mnie bije. Potem wziął na siebie brzemię odpowiedzialności i stara się jak może opiekować nami. Pracuje kilkanaście godzin dziennie. Dba o mnie. A ojciec ma wysoko postawionych popleczników. Pracował wiele lat w policji, ma rodzinę na ważnych stanowiskach w sądzie. Po prostu boimy się, że nie wygramy. A kiedy skończę 18 lat nie będzie mógł nas dotknąć, a teraz.... Gdyby mnie złapał..... tak naprawdę może zrobić ze mną wszystko.
Shane zapukał w drzwi i lekko je uchylił. Pewnie zaczynał się martwić.
- Wszystko w porządku?- spytał.
- Ona wie.- oznajmiłam cichym głosem. Jednak to wystrczyło by Shane jak oparzony wpadł do gabinetu i ujął mnie za ręce w celu szybkiego wydostania się stamtąd.
- Jestem niewinny, ja bym jej nigdy nie zranił!
- Wiem, Jessica mi już wszystko opowiedziała. Spokojnie, jesteście bezpieczni. Jednak do twoich obowiązków- wskazała ręką na Shana- będzie należało przyprowadzić twoją kobietę tutaj za miesiąc. Dokładnie 17 lipca. Godzinę jeszcze ustalimy. Możecie być pewni, że wasz sekret jest u mnie bezpieczny. Jeśli w czymś bym mogła wam pomóc dajcie znać.- uśmiechnęła się pokrzepiająco.- A tutaj macie płytkę z nagraniem usg.
- Dziękujemy, jestemy bardzo wdzieczni, a ile płacimy za wizytę?- spytał mój chłopak.
- Nic.
- Ale nalegamy.
- Nie jesteście mi nic winni. Jednak mam dla was pewną radę. Jessica gdybyś zafarbowała włosy i zrobiła grzywkę, było by cię cięzko rozpoznać. Łatwiej by wam było się poruszać po mieście.
- Dziękuje, skorzystam z pani rady.- Aż dziwne, że mi to wcześniej do głowy nie przyszło.
Po wyjściu z gabinetu mogliśmy odetchnąć z ulgą. Miałam nadzieję, że pani Hyde dotrzyma słowa. Kiedy byliśmy na parkingu, tak po prostu, wpadliśmy sobie w ramiona. Było tak blisko, żeby się nawzajem utracić.
- Kocham cię Jessica. Zrobiłbym dla was wszystko.
- Ty już robisz dla nas wszystko.
Coś powoli zaczęło się układać ***
Wieczorem położyliśmy się na kocu w naszmy ogródku i tak jak to bywa w romatycznych filmach patrzyliśmy w gwiazdy.
- Jak nazwimy naszą córeczkę?- spytał Shane.
- Nie wiem. Może Emma?
- Emma? Albo Lily, albo Jennifer, albo....
Wymieniliśmy chyba wszystkie możliwe imiona, ale i tak na nic się nie zdecydowaliśmy.
- Jakby się nie nazywała to będzie moja księżniczka.- powiedział z dumą w głosie Shane.- Nuaczę ją jeździć na rowerze, a potem na motorze.
Popatrzyłam na niego spod byka.
-Oczywiście jak tylko podrośnie!- zaczął się bronić na co zachichotałam. - Kurde, ale sie ze mnie robi kapeć.- powiedział udając zażenowanie.
- Kapeć?- zdziwiłam się i uniosłam głowę.
- No kapeć, pantoflarz, a nawet sie z tobą nie ożeniłem.- dodał z oburzeniem.- Po ślubie zaprowadzam dyktaturę!- dokończył zdecydowanym głosem na co podparłam się łókciami i rzuciłam grożne spojrzenie.- Oczywiście w porozumieniu z tobą kochanie.- uśmiechnął się.
- Pfff! Ty i dyktatura- roześmiałam się.- Rzeczywiście z ciebie kapeć!- podsumowałam śmiejąc się dalej.
- Ej! Nie deptaj mojej męskiej dumy, a córkę i tak nauczę jeździć na motorze.
- Nawet po moim trupie nie. - drażniłam go dalej. Shane podniósł się z koca i przybliżył twarz do mojego brzucha delikatnie je dotykając.
- Malutka, nie bój się, jak mamusia nie będzie widzieć, tatuś nauczy się tak jeżdzić, że niejeden chłopak ci pozazdrości. I będzie się tata z tobą bawił i kupi co będziesz chciała i będzie cię zabierać na wycieczki. Zobaczysz, będę najlepszym tatą pod słońcem. Kochamy się królewno.
Rozczulił mnie ten widok. Byłam szczęśliwa.
- O czułeś to!- krzyknęłam- Kopnęła!
- Tak czułem! Też nas już kocha- powiedział Shane i popatrzył mi w oczy. Był przepracowany. Miał sińce pod oczami, ale w tej chwili promieniał blaskiem szczęscie i dumy.
- Pewnie, że nas kocha- powiedziałam w kierunku naszej małej głaszcząc brzuszek.- Jak mogłaby nie kochać?