sobota, 7 czerwca 2014

EPILOG

 EPILOG
 16 lat później

 - Mamo, mogę dzisiaj iść do kina?- spytała mnie córka, kiedy robiłam obiad.
- A kiedy chcecie iść z Lisą?
- Dzisiaj, ale ja nie idę z Lisą.
- Jak to? Przecież wy zawsze razem? Papużki nierozłączki.
- No bo Jacob mnie zaprosił i no wiesz on mnie chyba lubi.- przyznała z lekkim rumieńcem.- Mamo jaki on jest przystojny, a i ma motor.
-  Ale na motor nie wsiądziesz.- To była moja żelazna zasada. Shane nie raz chciał nauczyć Jane jeździć, ale tak się o nią bałam.- Wiesz jaki ja mam stosunek do tego. Już starczy, że ojciec twój się przy tym upiera.
- Dobrze, dobrze. Ale mogę z nim iść?
- Musisz porozmawiać z tatą.
- Kiedy on się nie zgodzi!- załamała się Jane.- Mówi, że jestem za młoda na randki, a jak ostatnio się zgodził to przecież tak wystraszył Davida, że do teraz ucieka, gdy mnie widzi.
Zaśmiałam się na wspomnienie tej historii.
- Robi tak bo cie kocha, ale może uda ci się go przekonać. 
- Chociaż spróbuje, ale wstawisz się za mną?
- Wstawię, wstawię.
- Dzięki, mamo! Jesteś kochana!- ucałowała mnie w policzek
- Idź popilnuj rodzeństwa
                            Kończyłam robić obiad i czekałam na męża. Przez te wszystkie lata wiele się zmieniło. Shane otworzył swój własny warsztat samochodowy, ja skończyłam szkołę, wzięliśmy ślub, a nasza rodzina powiększyła się o już 10-letniego Johna i już 4- letnią Emmę.
- Dzień dobry rodzinko!- krzyknął Shane, wchodząc do domu.
- Tatuś!- wskoczyła mu Emma na ramiona, tuląc się do niego.- Tęśkniłam zia tobą. A źbudujeś mi ziamek?
- Ja za tobą też skarbie. Pewnie, że zbuduje. Zjemy obiad i zrobimy dobrze?- odpowiedział Shane, całując ją w czółko. Ten widok zawsze mnie rozczulał. Myśl, że moje dzieci mają coś czego ja nie miałam- miłość ojca- napełniała mnie szczęściem. Cieszyłam się z tego, że przetrwaliśmy tyle czasu choć nie było łatwo. Jednak mimo upływu lat nadal jesteśmy szczęśliwi. 
- Idź umyj rączki, pewnie zaraz będzie obiad.- położył córkę na ziemi i podszedł do mnie.- Cześć kochanie- przywitał się całując mnie namiętnie.- To dla ciebie- wyciągnął zza pleców bukiet czerwonych róż.
- Dziękuje nie trzeba było.- powiedziałam całując go jeszcze raz w usta.
- Ooo! Moglibyście się pohamować choć przy nas!- doszedł nas głos oburzenia Johna.
Zaśmialiśmy się.
- Co w szkole?- Spytał Shane.
- Dostałam 5 z biologi!- pochwaliła się Jena.
- No to ładnie. Zdolności to ty masz po mnie!- oznajmił Shane.
- No pewnie, że po tobie i charakter też bo ty jesteś taki wyrozumiały zupełnie jak ja i potrafisz zrozumieć innych, w sensie wczuć się w ich sytuację.- zaczęła się podlizywać Jena.
- Dobra co chcesz?
- No bo tato, tatku, tatusiu.... Mam sprawę.- powiedziała, siadają mu na kolana i tuląc się do niego.- Bo taki kolega zaprosił mnie do kina i chciałabym pójść.- powiedziała wlepiając w niego błagalne spojrzenie.
- O nie, nie, nie! Nie ma mowy. Jesteś za młoda na randki. W ogóle co to za chłopak?
- No Jacob.- powiedziała jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.- Mama się zgodziła.
- I ty przeciwko mnie?-zwrócił się do mnie, ale ja tylko wzruszyłam ramionami z miną niewiniątka.
- Tato tak bardzo proszę.
- Nie i koniec.- odparł, ale jego opór słabł.
- Tatusiu proszę....
- Nie, nie wiem.
- Kocham cię tato.
- No dobrze- zgodził się zrezygnowany.- Ale masz być przed dziewiątą w domu.
-Aaaaa!- krzyknęła zadowolona córka.- Dziękuje! Dziękuje! Jesteś najlepszym tatą na świecie!- dała mu całusa w policzek i wybiegła z kuchni.
- Tato, a jak zbudujesz Emmie zamek to zagramy w piłkę?- poprosił syn.
- Zagramy, pewnie, że zagramy. 
- A mogę zaprosić chłopaków?
- No pewnie.
- Super!- krzyknął uradowany chłopiec i popędził do telefonu.
- Musiałaś się zgadzać? Przez ciebie musiałem i ja się zgodzić. Jacob.- prychnął.- Co to za imię w ogóle. Jessica jesteśmy drużyną i ja zawsze ciebie słucham. Od tej pory zaprowadzam dyktaturę.- stwierdził, a ja się na niego popatrzyłam spod byka.- Oczywiście w porozumieniu z tobą kochanie.- dodał już potulniej, na co się tylko zaśmiałam. 
 - Tatuś, a nauczysz mnie jeździć na motorzie tak jak Jene?- spytała Emma, wbiegając do kuchni.
- Co?- spytałam wściekła.
Shane wziął Emmę na ręce i zasłonił jej usta dłonią.
- Kotek, ja nie wiem o czym ona mówi. Przecież wyraźnie powiedziałaś, że nie mogę uczyć dzieci jazdy na motorze i ja cię posłuchałem.- zaczął się wycofywać z pomieszczenia i delikatnie wygonił stamtąd dziecko.
- Jesteśmy drużyną? Ja zawsze się ciebie słucham?- powtarzałam jego słowa.
- Oj kotek nie gniewaj się, ale ja nie umiałem się powstrzymać.- podszedł do mnie i objął w taki sposób jak zawsze kiedy coś przeskrobał.- No wybacz mi.- całował mnie po szyi.- Miłości mojego życia wybacz mi.- niestety potrafił ze mną zrobić to co Jena z nim, przekabacić tak, żeby wyszło na jego.
- Masz szczęście, że cie kocham.- wyszeptałam.
- Ja ciebie też. Nawet nie wiesz jak bardzo.- powiedział wpił się kolejny raz w moje usta.
Byłam najszczęśliwsza kobietą na ziemi. Miałam rodzinę, szczęśliwą rodzinę, w której była miłość, a to było dla mnie najważniejsze.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Z dedykacją dla przyjaciółki i mojej najwierniejszej czytelniczki Rybci <3 Kocham cię skarbie. Dziękuje, że jesteś i się nigdy nie zmieniaj :) <3 

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Rozdział 15

ROZDZIAŁ 15

                                 Następnego dnia wstałam stosunkowo wcześnie. Z racji tego, że była niedziela Shane miał wolne i mógł odpocząć. Zsunęłam z siebie delikatnie kołdrę, ostrożnie podniosłam się z łóżka i na paluszkach zeszłam na dół. Nie chciałam go budzić. Miał prawo się wyspać. Przygotowałam śniadanie, które czekało na Shana. Sama zajęłam się porządkami w domu. Po niedługim czasie mieszkanie lśniło, a ja poszłam posiedzieć na tarasie. Wpatrywałam się w widoki rozciągające się przede mną. Nagle poczułam pocałunki na swojej szyi.

- Mmmm....

- Dzień dobry kochanie.- przywitał się Shane.

- Dzień dobry, dzień dobry. Ty już się wyspałeś? Na stole w kuchni masz zrobione śniadanie.

- O dziękuje, umieram z głodu. A jak się miewa nasza księżniczka?- kucnął przede mną i położył głowę na moim brzuchu.

- Dobrze się ma.- uśmiechnęłam się do niego. Co ja bym bez niego zrobiła. Zauważyłam zmiany jakie zaszły w Shanie. Jak go poznałam był beztroski, wyluzowany, zlewał wszystko po kolei. A teraz... teraz mam wrażenie, że to inny człowiek, ale cały czas ten sam. Nie bardzo wiem jak to wyjaśnić. Jedno jest pewne bez jego wsparcia i zaangażowania nie wiem co by ze mną było i czy w ogóle bym była.

- Ty, tatuś, idź zjedz bo nam zaraz padniesz i co będzie?- spytałam z uśmiechem.

- Idę, idę.- wstał, pocałował mnie w czoło i poszedł do domu.

Ja nadal wylegiwałam się na słońcu. Piękny dzień. Aż chce się żyć.

- Jessica! Chodź tu szybko!- krzyknął Shane. Zerwałam się do biegu jak poparzona i wpadłam do domu przerażona.

- Co się stało?!

- Patrz.- powiedział i pokazał na telewizor.

- Wiadomości z ostatniej chwili. Wszyscy pamiętamy sprawę o porwanie nieletniej Jessici przez niejakiego Shana Stensona, Jednak na światło dzienne wyszły nowe fakty. Okazało się, że Jessicę w domu bił jej własny ojciec. Podobno pan Stenson był chłopakiem nieletniej i to on uratował ją z domu pełnego przemocy. W dodatku osoba z bliskiego kręgu nastolatki twierdzi, że Jessica była nękana psychicznie nie tylko przez ojca, ale również macochę. Na domiar tego dziewczyna kilka miesięcy temu straciła matkę. Istnieje duża możliwość, że Jessica ze strachu o swoje życie uciekła z domu wraz ze swoim chłopakiem. Sprawa ojca nieletniej jest w toku. Sąd wydał nakaz tymczasowego aresztowania oskarżonego.

Jeszcze nigdy nie czułam takiego uczucia ulgi. Nie wierzyłam w to co się dzieje. Nareszcie! Nareszcie koniec z ukrywaniem się! Byliśmy wolni....

- Tak, Jessica udało się!- zaczął wrzeszczeć Shane, wziął mnie w swoje ramiona i zaczął się kręcić.- Jesteś moja! Moja na zawsze.

- Tak jestem twoja....- szepnęłam z uśmiechem na ustach i łzami w oczach.- Koniec tego horroru.- powiedziałam.- Shane, dziękuje ci, ze tu jesteś ze mną, że się mną opiekowałeś.... Dziękuje za wszystko.

- Kochanie....- zaczął mówić i chwycił mnie za ręce.- Nie masz za co dziękować. Poszedł bym za tobą nawet na koniec świata. Kocham cię i zawsze będę cię kochać. Nigdy cię nie zostawię bo jesteś miłością mojego życia i zrobię dla ciebie wszystko. Po za tym to ja dziękuje ci za to, że mam o kogo dbać.

Te słowa tyle dla mnie znaczyły. Kolejny raz dzisiaj poczułam smak jego ust. Całował mnie tak zachłannie, ale jednocześnie delikatnie, z pasją, jakby nie mógł się nasycić, a ja z przyjemnością oddawałam pocałunki. Jeszcze długo staliśmy tak po prostu wtuleni w siebie. Cieszyliśmy się sobą. Wreszcie coś szło po naszej myśli. A ja nie musiałam się bać, że kiedy Shane wyjdzie do pracy już nie wróci. Wszystko zaczynało się układać.

                            Kolejne dni były zdecydowanie łatwiejsze. Teoretycznie mogliśmy poruszać się po mieście bez żadnych obaw. Jednak tak czy inaczej poszłam za radą Rose i zmieniłam fryzurę. Nie miałam się czego bać, ale mimo wszystko spojrzenia i szepty za plecami, kiedy szliśmy z Shanem ulicą odrobinę irytowały. Poza tym nie czułam się wtedy komfortowo. Po zmianie fryzury mało kto mnie rozpoznał.

                            Przez następne miesiące wiele się zmieniło. Już nikt nie pamiętał o naszej historii choć od czasu do czasu dzwonili do nas dziennikarze, chcący opisać naszą sytuację. Zawsze odmawialiśmy. Kolejne nagłośnienie sprawy nie było nam potrzebne, a sprawiło by tylko niepotrzebne problemy.
                           Urządziliśmy pokój dla naszej małej dziewczynki, a właściwie Shane urządził bo przecież nie pozwolił mi niczego ruszać. Kupił łóżeczko i sam zrobił kołyskę dla dziecka. Byłam pod wielkim wrażeniem jego zaangażowania. Co dzień potrafił mnie zaskoczyć jeszcze bardziej.
                           Na święto zmarłych chciałam jechać do Chicago, odwiedzić grób mamy, ale niestety. Nie było to nam dane. Za duży koszt podróży i martwiliśmy się, czy taka podróż by nie zaszkodziła dziecku.

                           14 listopada 2013 roku. Godzina 1:33. Nie mogę zasnąć. Czuję narastające skurcze, ale nic nie mówię Shanowi. Myślę, że może przejdzie. Termin porodu teoretycznie wyznaczony na za 2 tygodnie. Godzina 2:14. Ból nie ustępuje. Idę do kuchni napić się soku, ale nawet nie zeszłam po schodach. Uświadomiłam sobie, że są to TE skurcze.
- Shane!- krzyczę, wchodząc z powrotem do pokoju.

- Co się dzieje?- pyta zaspany.

- Rodzę!

- A, to gratulacje.- powiedział i poszedł spać dalej.

- Ja rodzę debilu!- wrzeszczę i uderzam go poduszką.

- Co?! Jak to rodzisz?! To czemu nic nie mówisz!- obudził się w jednej chwili i zerwał z łóżka w pośpiechu narzucając na siebie ubrania.- Już tylko bez paniki, tylko bez paniki, Shane dasz radę....- gadał do siebie.

- Co dasz radę?! Ja tu rodzę! Zawieź mnie do szpitala!

- Już, już! Nie krzycz na mnie.- jedno było pewne był przerażony.

Zniósł mnie po schodach i wsadził do auta.

- Kluczyki! Zapomniałem kluczyków.

- Ja cię zaraz zastrzelę. Nie siedź jak kołek leć po nie!

Wybiegł z samochodu jak z procy i szybko wrócił. Odpalił auto i mogliśmy jechać. Jednak po chwili auto zgasło.

- No nie.... Angelina, słońce nie rób mi tego....- powiedział i pogłaskał kierownicę.

- Shane....

- Tak, kochanie?- spytał przerażony

- Odpal to auto!

- Nie krzycz na mnie to nie moja wina! Trzeba je popchać.

Wysiadłam z auta i poszłam popychać. No bo co miałam zrobić? Jestem ciekawa, która kobieta musiała robić to co ja w tamtej chwili, kiedy rodziła. Po minucie auto zapaliło. Shane nie dbał o przepisy i złapała nas policja.

- Dobry wieczór. Dokumenciki proszę.

- Ale panie władzo....

- Żadne panie władzo było nie jechać tak szybko. Wiecie ile jest teraz wypadków. A jesteście jeszcze tacy młodzi. Naprawdę chcecie zginąć? Nie wydaje mi się więc czemu...

- Bo ja rodzę!- wydarłam się, ale ile było można.

- To co nic nie mówicie! Będziemy was eskortować. Gazu młody, gazu.

Bez dalszych komplikacji dojechaliśmy do szpitala. Podczas całej drogi wydzierałam się na Shana nie pamiętam już za co, ale wtedy sądziłam, że mu się należy. Shane pobiegł po wózek bo już nawet chodzić nie mogłam.

- Dobra poczekaj tu, a ja pójdę po lekarza i sprawdzić salę. Tylko się stąd nie ruszaj nigdzie ok?

-A gdzie twoim zdaniem mam iść?!- krzyknęłam po raz enty tego wieczoru.

Shane pobiegł po lekarza, ale zajęło mu to dosłownie chwilę.

- No więc tak.... Sal jedynek już nie ma są tylko wspólne. To co bierzemy, czy szukamy innego szpitala?

- Ja cię chyba zabiję! To nie cholerna restauracja, bierz co dają albo urodzę tutaj!!!

- Bierzemy wspólną.- zwrócił się do lekarza.

Przez kolejne minuty, godziny ból był potworny. Shane był cały czas ze mną i trzymał mnie za rękę. W pewnej chwili pobladł na twarzy. Naprawdę  miałam wrażenie, że on zaraz stracić przytomność.

- Spróbuj ino zemdleć!- wydarłam się, przyciągając go jedną ręką za koszulkę i spoglądając groźnie co go jeszcze bardziej wystraszyło.- Zrobiłeś mi to dziecko?!- nie odpowiedział.- No pytam!- pokiwał twierdząco głową przerażony.- To teraz masz tu ze mną być do końca bo cię uduszę!- krzyczałam dalej.

                       Długo nam to zajęło, ale w końcu o 7;30 na świat przyszła mała Jane. Po policzkach pociekły mi łzy. Shane również nie ukrywał swojego wzruszenia. Waga 2.8kg. Nasza mała kruszynka.

- Czy mogę ją potrzymać?- spytałam cała we łzach.

- Tak, proszę. Oto wasza córka.- pielęgniarka podała mi dziecko z uśmiechem na ustach.

- Cześć maluszku.- zaczął mówić do córeczki Shane.- Jesteś taka piękna wiesz?- całował ją po rączkach.- Nasza kruszynka.

Spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy. Shane musnął moje usta swoimi. Miał rację. To była nasza mała kruszynka. Mała była śliczna, drobna, oczy miała ewidentnie po tacie- mocno brązowe, ciemne włoski sterczały jej na wszystkie strony. To był najszczęśliwszy dzień w moim życiu. Wreszcie mieliśmy ją przy sobie.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Z dedykacją dla Rybci ❤ Kocham cię wariacie ❤

sobota, 26 kwietnia 2014

Rozdział 14

ROZDZIAŁ 14
                             Następny dzień nie przyniósł żadnych nowych rewelacji oprócz faktu, że Shane dostał prace w warsztacie samochodowym znajomego pani Gibens. Cieszył nas ten mały postęp. Dla mnie było to małe światełko w tunelu, malutki kroczek do tego, aby było dobrze. Moje sińce na całym ciele wyglądały tragicznie. Jedynie na twarzy pozostały ledwo widoczne ślady dotyku silnej ręki ojca. Jak na razie nie mogłam wychodzić do miasta nawet na zakupy, by nie wzbudzić podejrzeń. Jedynie martwiło mnie, czy Shana nikt nie rozpozna. Oczywiście musieliśmy pana Franka- właściciela warsztatu- zaznajomić z sytuacją. Zrozumiał i starał się pomóc. Jego żona- Issabel, starała się nas wesprzeć w miarę swoich możliwości. Niemal codziennie mogliśmy liczyć na ciepły posiłek, który przygotowywała również z myślą o nas.
                             Sprawa w telewizji związana z moim "porwaniem" nie cichła. Miałam wrażenie, że przybywa nowych informacji, spekulacji. Pojawiały się nawet wątpliwości, czy może "bezduszny porywacz" nie zamordował mnie. Nie chciałam, żeby Shane na to patrzył. Wiedziałam, że to co mówią w telewizji mocno go rani bo nigdy by mnie nie skrzywdził, ale upierał się oglądać te kłamliwe pierdoły, ponieważ jak twierdził musimy wiedzieć na czym stoimy. Przyznawałam mu rację. Musieliśmy wiedzieć, gdzie nas szukają, czy wpadli na jakiś nasz trop.
                             Strasznie brakowało mi Caroline i mamy, Ale byłam pewna, że z tą pierwszą jeszcze nie raz się spotkam, a mamy już nigdy nie zobaczę. Nie mogłam nawet pójść na jej grób. Ta sprawa ciążyła mi na sercu niesamowicie. 
                             Martwiła mnie jeszcze jedna rzecz, a mianowicie, lekarz. Byłam w ciąży i powinnam chodzić na kontrole, usg, różne badania, aby wiedzieć, czy ciąża rozwija się prawidłowo. Jednak w obecnej sytuacji bałam się. Nasze zdjęcia były rozwieszane wszędzie. Aż dziwo, że nikt do tej pory nas nie rozpoznał.
                             Minął miesiąc. Brzuch miałam już dosyć widoczny. Bałam się. Wciąż nie bylismy u lekarza. Jak co dzień Shane wybierał się do pracy.
- Shane? Mogłabym jechać dzisiaj z tobą?- spytałam.
- Dlaczego? Stało się coś?
- Chciałabym porozmawiać z Issabel. 
- Coś nie tak?- zaniepokoił się.
- Może zna jakiego lekarza, który no wiesz....Nie wyda nas.- powiedziałam z wahaniem. Westchnął. Wiedział, że mam rację. Musieliśmy w końcu znaleźć kogoś komu mogliśmy zaufać. To było wielkie ryzyko, jednak musieliśmy się tego podjąć. Nie było sensu tego odwlekać. Ale kiedy widziałam zatroskaną twarz ukochanego czułam ukłucie w sercu. Pracował ile mógł, by zapewnić nam jak najdogodniejsze życie, Żyliśmy skromnie ledwo starczało na nasze potrzeby. W razie czego zawsze mogliśmy się zgłosić do Franka i do Issabel, ale Shane nie chciał liczyć na czyjąś pomoc. Pragnął niezależności, kiedy potrzebowaliśmy więcej pieniędzy brał nadgodziny, prosił Franka o jakąś dodatkową pracę. Można powiedzieć, że zważywszy na okoliczności dobrze sobie radziliśmy.- Nie martw się. I tak już za długo z tym zwlekaliśmy.- podeszłam i wtuliłam się w jego tors.
- Wiem, masz rację.- odparł i dał całusa w czoło.- Na pewno będzie dobrze.- próbował dodać mi otuchy uśmiechem.
Miałam nadzieję, że będzie dobrze. Kiedy Shane był w pracy najzwyczajniej w świecie się o niego bałam, czy ktoś go nie rozpoznał, czy wszystko w nim w porządku, ale gdy był już ze mną w NASZYM domu czułam się wyjątkowo. Odcięci od świata, sami. Mieszkanie na takim odludziu miało według mnie prawie same plusy. Mogłam zapomnieć, że wszyscy nas poszukują.
                             Warsztat samochodowy Franka był prowadzony nieopodal jego domu.
- Miłego dnia, skarbie.- pożegnałam się.
- Dziękuje.- nagrodził mnie soczystym buziakiem.
Weszłam do średniej wielkości posiadłości.
- Issabel?- zawołałam. Zdziwiłam się. Powinna być w domu. Prowadziła małą knajpkę, ale otwierała ją rano i wracała do domu, pozostawiając interes w rękach pracowników. Wyszłam na taras i zobaczyłam panią domu w ogródku.
- O, Jessica! Jak miło cię widzieć. Miło, że wpadłaś, nie będę siedzieć sama.- przywitała mnie serdecznie.
- Też się cieszę, że cię widzę Issabel.- przyznałam szczerze.- Mam do ciebie ważną sprawę.
- O matko, stało się coś?
- Nie, nie martw się. Po prostu.... To już czwarty miesiąc.-powiedziałam kładąc rękę na brzuchu.- A my jeszcze nie byliśmy u lekarza. Boję się, że może coś jest nie tak, a z drugiej strony dręczą mnie obawy, czy nas nie rozpoznają i zastanawiałam się, czy.... Czy nie znasz kogoś komu można zaufać?
- Poszperam w kontaktach, ale nic ci kochanie nie obiecuję. Zadzwonię się spytać mojej zaufanej znajomej. Wydaje mi się, że jej córka jest ginekologiem, ale ręki sobie nie dam uciąć. Porozmawiam z nią dyskretnie. 
- Dziękuję ci. Nie wiem co byśmy bez ciebie, a właściwie bez was zrobili. Nigdy wam się za to nie odwdzięczymy.
Nie wiem, czym zasłużyłam sobie na ich dobroć. 
                             Rzeczywiście, córka znajomej Issabel była ginekologiem i zostaliśmy umówieni na wizytę, ale po godzinach otwarcia gabinetu. Pani Rose Hyde była trochę zdziwiona, że o to prosiliśmy, ale zgodziła się.
                               Shane skończył wcześnie pracę, aby móc być przy mnie w czasie wizyty. Mimo wszystko cieszyłam się, że zobaczę maluszka, którego nosiłam pod sercem, ale z drugiej strony na myśl o tym co się może wydarzyć, kiedy ta kobieta nas wyda paraliżował mnie strach. Strach o naszą rodzinę. Właśnie tym był dla mnie Shane i dziecko, które miało się narodzić- rodziną.
                               Podjechaliśmy pod wskazany przez Issabel adres. Mieliśmy lekkie kłopoty z dojazdem, gdyż nie znaliśmy dobrze, a właściwie w ogóle miasta. Nasze poruszanie się po Nowym Orleanie ograniczaliśmy do minimum. Życie obracało się miedzy naszym domem, domem Franka i jego żony, ich warsztatu samochodowego, ich knajpki, supermarketów i poczty.  Jednak trafiliśmy po niedługim czasie pod wskazany adres.
- To tu. Gabinet Rose Hyde. Gotowa?- spytał Shane.
Skinęłam lekko głową.
- Miejmy to za sobą.
Z lekkim wahaniem weszłam do małego korytarza.
- Dobry wieczór.- głos docierał za naszych pleców.
- Dobry wieczór- obróciliśmy się. - Byliśmy umówieni na wizytę do doktor Rose.
- Tak to ja. Czy my się skądś nie znamy? Wasze twarze wyglądają mi znajomo.- spytała uprzejmym tonem, ale w mojej głowie zapaliła się czerwona lampka. 
- To raczej niemożliwe proszę pani.- odpowiedział grzecznie Shane.
- No cóż, pewnie mi kogoś przypominacie i tyle. Zapraszam do mojego gabinetu.
Zaprowadziła nas do jednego z wielu pokoi. Proszę usiąść.- poprosiła.
Nagle zadzwonił telefon i pani ginekolog spojrzała na wyświetlacz.
- Przepraszam was bardzo, ale to jest pilne, muszę odebrać. Zaraz wracam.- powiedziała i wyszla z gabinetu.
- Boję się.- przyznałam.
- Spokojnie będzie dobrze.- odparł Shane, muskają moje usta swoimi.
Lekarka nie wracała jeszcze przez 15 minut. Martwiłam się, że może rozpoznała nas i zawiadamia w tej chwili policję. 
- Jeszcze raz bardzo was przepraszam, ale to było pilne. Pacjentka z trudną ciążą.
- Nic nie szkodzi.
- Dobrze, a zatem Jessico. Z tego co mi wiadomo to twoja pierwsza wizyta u ginekologa w czasie ciąży. Rozumiem, że to dla was ogromny szok bo jesteście jeszcze tacy młodzi, ale cóż, ważne, żeby dziecko było zdrowe. Z resztą jakoś to będzie. Proszę cie, abyś teraz się tu położyła.
Dr. Rose wydawała się miła, sympatyczna, otwarta, ale to nie wystarczyło bym jej zaufała. Byłam gotowa w razie czego zerwać się z łóżka i uciec.
Shane podczas usg trzymał mnie za rękę, Dodawał otuchy. Jak zahipnotyzowany patrzył w ekran monitora, gdzie było pokazane nasze maleństwo.
- O zobaczcie!- westchnęła z zachwytem Issabel.- Tutaj jest główka, tutaj rączka, tu są nóżki.
Poleciały mi łzy, ale to nie były łzy smutku, czy strachu. Nie tym razem. Widziałam jak Shanowi też zaszkliły się oczy, a po policzku spłynęła jedna łza. Był wzruszony tym co zobaczył.
- Pani doktor, to chłopiec, czy dziewczynka?-spytałam.
- Dziewczynka. Z całą pewnością. O zaraz usłyszymy bicie serduszka.
I rzeczywiście. Usłyszeliśmy. Spojrzałam Shanowi w oczy. To była jedna z nielicznych chwil, kiedy naprawdę byłam szczęśliwa, kiedy nie liczyło się to co działo się wokół, kiedy nie myślałam, o tym, że jesteśmy poszukiwani. Ciąża w wieku szesnastu lat jest trudna i stwarza wiele problemów, ale co się stało to się nie odstanie, a ja przywykłam do myśli, że zostanę mamą.
- No cóż z dzieckiem wszystko w porządku. Nie ma żadnych komplikacji. Ciąża przebiega prawidłowo. Jednak Jessico będziesz musiała pamiętać o następnych wizytach, żeby wszystko było pod kontrolą.- upomniała. Jednak jej ton.... Coś mnie w nim zaniepokoiło.- Shane, czy mógłbyś mnie i Jessicę na moment zostawić samą. Chciałabym z nią porozmawiać o damskich problemach związanych z ciążą, a nie chcę by ktokolwiek czuł się tu skrępowany.
- Tak, oczywiście.- przystał na prośbę i zgodnie z nią wyszedł z  gabinetu. Rose odczekała chwile i powiedziała coś czego się obawiałam.
- Rozpoznałam was. Już wiem kim jesteście.
Chciałam zerwać się z łóżka, ale doktorka mi to uniemożliwiła.
- Poczekaj. Możemy zadzwonić na policję i twój horror się skończy.
- Kiedy to zrobimy on dopiero się zacznie, a raczej stary powróci.
- Jak to?- nie rozumiała mnie.
Wzięłam głęboki oddech. Musiałam jej wszystko opowiedzieć i mieć nadzieję, że zrozumie. Mówiłam o wszystkim o Adamie, o tym jak poznałam Shane, o moich relacjach z ojcem, o śpiączce Shana, o ataku w szpitalu, o śmierci mamy i o tym jak się tu znaleźliśmy. Przekonywałam ją, że Shane nie jest żadnym porywaczem, a jedynie mój ojciec to psychol. Na dowód swoich słów pokazałam blizny na plecach.
- Gdyby nie Shane, dalej by mnie katował. Pani nie może nas wydać! On nas chroni! Ja nie mogę wrócić do domu.- przekonywałam dalej.- Proszę, niech pani mi uwierzy....- dodałam ledwie słyszalnym szeptem. 
- Ale ten człowiek musi ponieść karę. Dlaczego się ukrywacie skoro Shane jest niewinny?
Ulżyło mi. Uwierzyła. Przynajmniej taką miałam nadzieję. Istniała dla nas szansa mieszkania w tym mieście. Nie chciałam znowu uciekać. Już wystarczającym utrapieniem było ciągłe ukrywanie się, przesadna ostrożność, życie w strachu, że zostaniemy złapani.
- Zabrałby mi dziecko, Shana wtrącił do więzienie. Shane nie był aniołem i ma swoje na koncie, ale nie zawahał się, aby mnie uratować, kiedy dowiedział się, że ojciec mnie bije. Potem wziął na siebie brzemię odpowiedzialności i stara się jak może opiekować nami. Pracuje kilkanaście godzin dziennie. Dba o mnie. A ojciec ma wysoko postawionych popleczników. Pracował wiele lat w policji, ma rodzinę na ważnych stanowiskach w sądzie. Po prostu boimy się, że nie wygramy. A kiedy skończę 18 lat nie będzie mógł nas dotknąć, a teraz.... Gdyby mnie złapał..... tak naprawdę może zrobić ze mną wszystko.
Shane zapukał w drzwi i lekko je uchylił. Pewnie zaczynał się martwić.
- Wszystko w porządku?- spytał.
- Ona wie.- oznajmiłam cichym głosem. Jednak to wystrczyło by Shane jak oparzony wpadł do gabinetu i ujął mnie za ręce w celu szybkiego wydostania się stamtąd.
- Jestem niewinny, ja bym jej nigdy nie zranił!
- Wiem, Jessica mi już wszystko opowiedziała. Spokojnie, jesteście bezpieczni. Jednak do twoich obowiązków- wskazała ręką na Shana- będzie należało przyprowadzić twoją kobietę tutaj za miesiąc. Dokładnie 17 lipca. Godzinę jeszcze ustalimy. Możecie być pewni, że wasz sekret jest u mnie bezpieczny. Jeśli w czymś bym mogła wam pomóc dajcie znać.- uśmiechnęła się pokrzepiająco.- A tutaj macie płytkę z nagraniem usg.
- Dziękujemy, jestemy bardzo wdzieczni, a ile płacimy za wizytę?- spytał mój chłopak.
- Nic. 
- Ale nalegamy.
- Nie jesteście mi nic winni. Jednak mam dla was pewną radę. Jessica gdybyś zafarbowała włosy i zrobiła grzywkę, było by cię cięzko rozpoznać. Łatwiej by wam było się poruszać po mieście.
- Dziękuje, skorzystam z pani rady.- Aż dziwne, że mi to wcześniej do głowy nie przyszło.
                               Po wyjściu z gabinetu mogliśmy odetchnąć z ulgą. Miałam nadzieję, że pani Hyde dotrzyma słowa. Kiedy byliśmy na parkingu, tak po prostu, wpadliśmy sobie w ramiona. Było tak blisko, żeby się nawzajem utracić. 
- Kocham cię Jessica. Zrobiłbym dla was wszystko.
- Ty już robisz dla nas wszystko.
Coś powoli zaczęło się układać
     ***
                                Wieczorem położyliśmy się na kocu w naszmy ogródku i tak jak to bywa w romatycznych filmach patrzyliśmy w gwiazdy.
- Jak nazwimy naszą córeczkę?- spytał Shane.
- Nie wiem. Może Emma?
- Emma? Albo Lily, albo Jennifer, albo....
Wymieniliśmy chyba wszystkie możliwe imiona, ale i tak na nic się nie zdecydowaliśmy. 
- Jakby się nie nazywała to będzie moja księżniczka.- powiedział z dumą w głosie Shane.- Nuaczę ją jeździć na rowerze, a potem na motorze.
Popatrzyłam na niego spod byka.
-Oczywiście jak tylko podrośnie!- zaczął się bronić na co zachichotałam. - Kurde, ale sie ze mnie robi kapeć.- powiedział udając zażenowanie.
- Kapeć?- zdziwiłam się i uniosłam głowę.
- No kapeć, pantoflarz, a nawet sie z tobą nie ożeniłem.- dodał z oburzeniem.- Po ślubie zaprowadzam dyktaturę!- dokończył zdecydowanym głosem na co podparłam się łókciami i rzuciłam grożne spojrzenie.- Oczywiście w porozumieniu z tobą kochanie.- uśmiechnął się.
- Pfff! Ty i dyktatura- roześmiałam się.- Rzeczywiście z ciebie kapeć!- podsumowałam śmiejąc się dalej.
- Ej! Nie deptaj mojej męskiej dumy, a córkę i tak nauczę jeździć na motorze.
- Nawet po moim trupie nie. - drażniłam go dalej. Shane podniósł się z koca i przybliżył twarz do mojego brzucha delikatnie je dotykając.
- Malutka, nie bój się, jak mamusia nie będzie widzieć, tatuś nauczy się tak jeżdzić, że niejeden chłopak ci pozazdrości. I będzie się tata z tobą bawił i kupi co będziesz chciała i będzie cię zabierać na wycieczki. Zobaczysz, będę najlepszym tatą pod słońcem. Kochamy się królewno.
Rozczulił mnie ten widok. Byłam szczęśliwa. 
- O czułeś to!- krzyknęłam- Kopnęła!
- Tak czułem! Też nas już kocha- powiedział Shane i popatrzył mi w oczy. Był przepracowany. Miał sińce pod oczami, ale w tej chwili promieniał blaskiem szczęscie i dumy.
- Pewnie, że nas kocha- powiedziałam w kierunku naszej małej głaszcząc brzuszek.- Jak mogłaby nie kochać?

wtorek, 15 kwietnia 2014

Rozdział 13

                                                   ROZDZIAŁ 13
                                    Decyzja zapadła. Uciekamy z miasta. Nie wiedzieliśmy co będzie dalej i z czego będziemy żyć, ale każde miejsce na ziemi będzie lepsze od tego, w którym przeżyłam horror. Byłam przerażona. Nie byłam pewna, czy sobie poradzimy. Już w głowie układały mi się obrazy tych pełnych pogardy spojrzeń skierowanych we mnie. Już słyszałam jak szepczą za moimi plecami. Nastolatka z brzuchem, która zmarnowała sobie życie. Nie należę do osób, których opinia innych w ogóle nie dotyka. Wiedziałam, że sama jestem sobie winna i byłam gotowa ponieść wszelkie konsekwencje.
                                    Wczesnym rankiem czekałam już przed szpitalem na Shana.
- Skąd je masz?- spytałam, kiedy chłopak zaparkował przed szpitalem samochód.
- Sprzedałem motor. Może... nie jest to luksus, ale da się nim... uciec.
- No to w drogę.
                                    Jechaliśmy przez kilka godzin, robiąc tylko od czasu do czasu krótkie postoje. Przez cały czas zastanawiałam się, co z nami będzie, czy podołamy nowej roli.
Jechaliśmy w nieznanym mi kierunku. Wszystko było mi jedno gdzie, bylebyśmy byli bezpieczni, byleby dalej od tego co mnie spotkało w miejscu, które nazywałam domem.
- Shane, uciekliśmy, ale co dalej?- zadałam my pytanie, które chodziło mi po głowie od dłuższego czasu.
Westchnął.
- Jedziemy do pani Gibens, jej brat zostawił jej kiedyś dom w Nowym Orleanie. Zapytam, czy na jakiś czas możemy w nim zamieszkać, póki sami nie staniemy na nogi i póki nie będziemy musieli przestać sie ukrywać. Jeśli się zgodzi, pojedziemy tam. Ja znajdę tam pracę i zrobię wszystko by się wami zająć.- powiedział i położył swoją rękę na moim brzuchu.  
                                    Żałowałam tylko, że to tylko w teorii wydaje się proste. Rzeczywistość jednak jest okrutniejsza. Tyle rzeczy mogło pójść nie tak.
- Jess, nie martw się na zapas.
- Co?
- Przysięgam, że słyszę twoje myśli. Na razie dojedźmy do Kalifornii i porozmawiajmy z panią Gibens. Skupmy się na tym. Postaraj się, o tym nie myśleć.- próbował dodać mi otuchy.
- Póki co zjedź do jakiejś knajpki bo jestem tak głodna, że zjadłabym konia z kopytami.
Zaśmiał się.
- Ej, to wcale nie jest śmieszne!- próbowałam się oburzyć, ale kąciki ust mimowolnie uniosły się do góry. Nie przeszkodziło mi to w zdzieleniu Shane po głowie.
- Dobra, dobra już zjeżdżam. Tu jest jakaś knajpka.
                                    Weszliśmy do małego, skromnie urządzonego pomieszczenia. Na nadmiar klientów to oni nie narzekali. Na ścianie za barem był powieszony telewizor. Usiedliśmy w stoliku w samym rogu. Po chwili podeszła do nas kelnerka.
- Witam, co podać?- spytała.
- Poprosimy dwa hamburgery z frytkami, jedną sałatkę i sok pomarańczowy.
Kiedy jedliśmy nasze zamówienie, wydarzyło się coś, co jeszcze bardziej skomplikowało naszą trudną sytuację.
- Wiadomości z ostatniej chwili! Dzisiaj w okolicach godzin porannych nastoletnia Jessica została porwana, przez niejakiego Shana Stensona. Nieletnia została skatowana przez swojego oprawcę, a następnie uprowadzona ze szpitala. Chłopak był notowany za bójki i posiadanie narkotyków. Jeśli ich widzieliście prosimy o niezwłoczne zawiadomienie policji.
Siedziałam jak sparaliżowana. Jak to się mogło stać?
- To ojciec to na pewno jego sprawka! Shane, tak mi przykro- powiedziałam i złapałam go za rękę. Dlatego, że chciał być odpowiedzialny zrobiono z niego przestępce.
- Musimy uciekać.- wskazał ręką na kelnerkę, która trzymała w ręce telefon.
Szybko pozbieraliśmy rzeczy i biegiem ruszyliśmy do auta.
- Ej, stać! Zostaw ją!- biegła za nami kelnerka i przytrzymała mi drzwi.- Nie musisz z nim jechać.
- Pani nic nie rozumie, to nie Shane mi to zrobił, to ojciec! A teraz proszę mnie puścić- odepchnęłam ją i czym prędzej weszłam do samochodu. Ruszyliśmy z piskiem opon. Oboje oddychaliśmy szybko. Fala paniki zalała cały mój organizm.
- Co teraz?....- szepnęłam, mając łzy w oczach i gulę w gardle.
- Nie wiem kotek, musimy jakoś sobie z tym poradzić. On nie może się pogodzić z tym, że odeszłaś, dlatego teraz chce, żebyś wróciła, chce cię ukarać. Nie martw się zrobię wszystko, żebyście byli bezpieczni.
                                    Jechaliśmy jeszcze przez wiele, wiele godzin. Zmęczenie, malujące się na twarzy Shana było już bardzo widoczne.
- Powinieneś się przespać, odpocząć. Widzę jak ci się oczy zamykają.
- Dam radę.
- Słońce, jak spowodujesz wypadek, to będzie jeszcze gorzej.- przekonywałam go dalej.
- Ale gdzie się zatrzymamy. TA wiadomość była w telewizji krajowej. Wszędzie nas szukają. Myślą, że cię porwałem. Nie możemy zatrzymać się w żadnym hotelu.
- Trudno zatrzymaj się gdzieś na poboczu, gdzie jest w miarę bezpiecznie prześpimy się w aucie.
- Dobrze.
Po 20 minutach zatrzymaliśmy się na jakimś parkingu. Ułożyłam się obok Shana i wtuliłam do jego ciała, a on przykrył nas kocem.
- Boję się Shane, tak strasznie się boję.
- Wiem, malutka. Staraj się, o tym nie myśleć i zasnąć.- pocałował mnie w skroń.- Dobranoc.
Zasnęłam, otulona ramionami, które dawały mi poczucie bezpieczeństwa. Następny dzień miał znowu nam przynieść problemy, byłam tego pewna, ale póki co to nie miało znaczenia.
                                            * * *
                     Rano ponownie musieliśmy ruszyć w drogę. Wstawaliśmy, kiedy było to naprawdę konieczne. Mieliśmy świadomość, że szuka nas policja w całym kraju, ponieważ jeden człowiek postanowił się
zemścić. Zastanawiałam  się dlaczego po prostu nie da mi odejść. Przecież nie oczekiwałam od niego niczego nawet rekompensaty za to co zrobił. Chciałam tylko spokoju- pragnęłam za dużo.
                    Wieczorem dotarliśmy na obrzeża miasteczka Paradise. Zatrzymaliśmy przed skromnym domkiem na skraju lasu obok rzeki. Fala zdenerwowania zalała moje ciało. Liczyłam na pomoc kobiety, której nie znam. Co jej miałam powiedzieć?
- To tutaj. Nie bój się. Pomoże nam.- próbował mi dodać otuchy Shane. Skwitowałam to tylko wymuszonym uśmiechem.
Szliśmy wolnym krokiem w kierunku drzwi. Shane objął mnie ramieniem. Kolana miałam jak z waty. W głębi ducha wiedziałam, że pani Gibens to poczciwa staruszka. Zaopiekowała się chłopcem, który nie miał nic, a sprawiał wiele problemów. Jednak dręczyły mnie obawy, jak zareaguje na wiadomość o mojej ciąży.
- Gotowa?- spytał trzymając klamkę.
- Nigdy nie będę na to gotowa.
- A więc wchodzimy.
Po przekroczeniu progu zobaczyłam skromnie urządzone, ale czyste wnętrze. Dom nie miał nawet piętra.
- Babciu? Jesteś?

Z kuchni wyszła starsza, przygarbiona kobieta. Odruchowo schowałam się za plecami swojego chłopaka.
- Shane! Dziecko ty moje! Co za niespodzianka! W końcu raczyłeś odwiedzić starą kobietę co? Chodź no tu do mnie!- podeszła do niego i przytuliła mocno.- Zmizerniałeś! Mówiłam ci, że tak będzie, ale troszeczkę cię podtuczę ty się nic nie martw.
- Babciu, ale chciałbym ci kogoś przedstawić.- przyciągnął mnie do siebie.- To jest moja dziewczyna Jessica. Jessica poznaj panią Gibens.

- Dzień dobry, dziecko!- przytuliła mnie równie mocno co Shana.- Zaraz wam coś przygotuję. Musicie być strasznie zmęczeni. Zaraz wam coś przygotuję do jedzenia i sobie porozmawiamy. - powiedziała po czym zniknęła ponownie w kuchni.
- Widzisz nie było tak strasznie.- z uśmiechem podsumował wszystko Shane.
- Bo jeszcze nie wiem najgorszego. Co będzie jak....- nie skończyłam, gdyż usta zostały mi zamknięte namiętnym pocałunkiem.

- Będzie dobrze. W końcu musi.
                    Późnym wieczorem wspólnie usiedliśmy przy stole, jedząc kolację przygotowaną przez panią Gibens, która nie pozwoliła sobie pomóc. W posprzątaniu po niej również. Stwierdziła, że nie wypada bo jesteśmy gośćmi.
- No, a teraz opowiadajcie co się stało.
- Bo widzisz babciu, to trochę delikatna sprawa....- próbował zacząć Shane. - Chodzi o to, że Jessica jest w ciąży, ale nie może zostać w domu, ponieważ jej ojciec ją bije. Jej mama... zmarła. Nie mamy za bardzo, gdzie się podziać. W dodatku jej ojciec wniósł oskarżenie na policje, że ją porwałem. Proszę pomóż nam. Nie mogę jej zostawić.
- Dzieci, narobiliście sobie kłopotów. Dobrze, że nie zrobiliście jakiegoś głupstwa i nie usunęliście ciąży to byłby szczyt. W tej sytuacji nie możecie wrócić do domu. Tutaj też nie możecie zostać. Przecież twoja ciotka cię nie cierpi i zaraz powie, gdzie możesz być. Pojedziecie do Nowego Orleanu do mieszkania mojego brata, jutro z samego rana. Od razu was zaczną szukać tutaj i pytać. Powiem, że was nie widziałam. Dam wam trochę oszczędności. W Nowym Orleanie mieszka mój stary przyjaciel, który ma własny warsztat samochodowy, może cię przyjmie Shane. Ale pamiętajcie, że musicie się ukrywać. Policja w całym kraju na pewno ma wasze zdjęcia. To nie jest prosta sytuacja, ale jakoś sobie poradzimy. Zawsze możecie na mnie liczyć.
- Dziękujemy. Naprawdę jesteśmy pani bardzo wdzięczni.- powiedziałam ze łzami w oczach. Nie mogłam liczyć na nikogo ze swojej rodziny, a obca kobieta okazuje mi tyle ciepła. 

- Dziecinko, to oczywiste, że wam pomogę. Shane, idź po wasze rzeczy do auta musicie wypocząć. Nie płacz kochanie, będzie dobrze.- otarła moje łzy z policzków. Jej gesty były dla mnie zadziwiające. Jej dobroć, chęć pomocy nie wypływała z jakiegoś poczucia obowiązku, była naturalna, pochodziła prosto z serca.
Shane wyszedł na dwór.
- Chodź dziecinko musisz odpocząć kiedyś musimy posiedzieć na spokojnie przy filiżance herbaty.
- Mam nadzieję, że kiedyś będzie na to czas.- uśmiechnęłam się szczerze.
Shane przyniósł nasz skromny "dobytek", poszłam się odświeżyć, a potem położyłam się, po czym natychmiast zasnęłam.
                             ***
                    Poszedłem po nasze rzeczy zgodnie z prośbą pani Gibens. Wszystko się skomplikowało, jakby ta cała sytuacja nie była dość pokręcona. Jessica poszła spać. Ja usiadłem jeszcze na moment na tarasie.
- To się porobiło kochanie.- przysiadła się do mnie staruszka.
- I to jak.
- Ale ta dziewczyna ma na ciebie bardzo dobry wpływ. Zmieniłeś się. Mam rację?
- Jak zawsze masz racje. Po prostu dla niej chciałem się zmienić. Była dla mnie taka dobra, a ja czułem, że na nią nie zasługuje, nadal tak myślę. Chcę być dla niej jak najlepszy. Chcę, żeby miała we mnie wsparcie. Chcę się nimi zaopiekować. Chcę wziąć odpowiedzialność za to co się stało.
- Widzisz w naszym życiu trafiają się osoby, które potrafią zmienić wszystko, nawet jeśli same o tym nie wiedzą. Cieszę się, że przestałeś się niszczyć. Ja nie potrafiłam do ciebie dotrzeć. Jednak zawsze wiedziałam, że gdzieś w głębi ciebie żyje ten chłopak sprzed wypadku.
- Masz na myśli tego chłopaka, który nie ćpał i nie pił. Tak, masz rację. Mam nadzieję, że tak już zostanie. Poza tym, nie próbuj się obwiniać. Zawsze robiłaś co mogłaś. Nie wiem jakbyśmy sobie bez ciebie poradzili.
- Och, nie ma o czym mówić kochanie. Zawsze możecie na mnie liczyć.- powiedziała z uśmiechem. - Idź spać jutro czeka was długa droga. Dobranoc.
-Dobranoc. 
Poszedłem do łazienki wziąć szybki prysznic, a następnie ułożyłem się obok Jessici, obejmując ją ręka i składając pocałunek na ustach. Nie wiem co by było gdyby mi jej zabrakło. 
                  ***
                     Wstaliśmy wcześnie rano, aby jak najprędzej wyruszyć w drogę. Mieliśmy nadzieję być w Nowym Orleanie o zmierzchu lub nad ranem. Podróż była męcząca, czego można było się spodziewać. Jednak, kiedy byliśmy już w stanie Luizjana, zatrzymała nas policja. 
- I co teraz?- byłam wręcz przerażona.
- Bądź naturalna, uśmiechnięta, nie zachowuj się podejrzanie.
- Nie zachowuj się podejrzanie- prychnęłam- łatwo mówić.
Shane uchylił okno. 
- Dobry wieczór.
- Dobry wieczór panie władzo. Stało się coś?
- Proszę jechać objazdem zdarzył się tam wypadek i droga jest zamknięta.
- Naprawdę? To straszne. Obiecuję, że pojedziemy okrężną drogą.
- A właściwie dlaczego wy młodzi jeździcie tak po nocy.
- Rozumie pan wracamy z randki, a nocą podobno jest romantycznie- Shane teatralnie przewrócił oczami.- Wie pan jakie są kobiety. 
Uderzyłam go niby żartobliwie w ramie i się uśmiechnęłam dla zachowania pozorów chociaż w środku trzęsłam się jak galareta.
- Kotek, ale taka jest prawda. Sama wiesz. Jesteś kobietą i nic na to nie poradzisz.- ciągnął swoją rolę chłopak.
-No tak, kobiety.- połknął haczyk policjant.- Tylko bądźcie ostrożni. A pani niech pilnuje chłopaka.
- Ma pan to jak w banku.- uśmiechnęłam się.
- Do widzenia i proszę bądźcie ostrożni.
Mogliśmy spokojnie odjechać. Kamień spadł mi z serca.
- Rany.... Jak ja się bałam.
- Grunt, że się udało.- powiedział Shane i pocałował mnie w skroń. 
Nasza podróż trwała jeszcze półtorej godziny i zatrzymaliśmy się tym razem na obrzeżach Nowego Orleanu. W promieniu półtora kilometra nie było żadnego innego domu oprócz małego domku należącego do Pani Gibens. 
Zaparkowaliśmy samochód i weszliśmy do dość nowocześnie urządzonego pomieszczenia. W mieszkaniu były 3 pokoje, salon, łazienka, kuchnia, poddasze i piwnica. Rozpakowaliśmy wszystko co mieliśmy, a było tego niewiele, a następnie poszliśmy spać. Padaliśmy z nóg. 
- Jakoś to będzie malutka. Damy sobie radę.- powiedział Shane, kiedy już leżeliśmy przytuleni w łóżku. Czułam, że przez najbliższy czas nie będzie nam łatwo, ale będzie dobrze.... Lepiej niż do tej pory.
                
                            

wtorek, 19 listopada 2013

Rozdział 12

                                      Obudziły mnie upadające sztućce na podłogę i przeklinanie Shana. Wstałam sprawdzić co się dzieje. Poszłam do kuchni i zobaczyłam jak mój ukochany próbuje usmażyć naleśniki, ale nie do końca mu to wychodziło. Podeszłam do niego i przytuliłam się do jego pleców.
- Hej- przywitałam się.
- No hej Śliczna. Obudziłem cię?
- Tak, ale bardziej mnie ciekawi co ty wyczyniasz?
- Wstałem i pomyślałem, że zrobię ci śniadanie, a że lubisz naleśniki to stwierdziłem, że spróbuję je zrobić no, ale widzisz co wyszło- wskazał głową na stos poszarpanych naleśników. Widać było, że to nie jego bajka. - Nie do końca mi się udały.
- Ja myślę, że to słodkie. Za dobre chęci należy ci się całus.
Odwrócił się do mnie, objął w talii i wpił w moje usta. Nie pozostałam mu dłużna,
- Zjedzmy te twoje naleśniki.- wydusiłam z siebie, kiedy oderwałam się od jego ust.
                                      Po śniadaniu, a raczej obiedzie, ponieważ wstałam o 14 poszliśmy do kina, potem na lody, na spacer, na pizze i tak nam minął cały dzień. Mogłabym robić wszystko byleby z Shanem. Jednak w końcu musiałam wracać do domu. Po co odwlekać coś nieuchronnego? Droga do wschodniej części miasta była krótka. Nim się spostrzegłam musiałam ściągać kask.
- I jak? Gotowa na spotkanie z bestią?- spytał Shane.
- Jak na tygodniowe zatwardzenie.- odpowiedziałam z grymasem.- Teraz to dopiero będzie mnie kontrolował. Trudniej będzie się wymykać.- puściłam mu oczko.
- Coś się wymyśli.- skradł mi całusa. Chciał się ode mnie odsunąć, ale pragnęłam więcej. Tych jego malinowych ust nie miałam nigdy dość. Pocałunki, którymi mnie obdarowywał uzależniały.
- Muszę już iść.- powiedziałam tak cicho, że ledwo mnie słyszał.
- Wiem skarbie, że to dla ciebie trudne, ale jak na razie nie możemy nic zrobić. Nie możesz od niego tak po prostu uciec. Ale obiecuję, że zawsze będę przy tobie, by cię wspierać.
Co mógł więcej zrobić? Nic. Ja także byłam bezradna. Pocieszałam się myślą, że to już nie potrwa długo. Wystarczy, że mama wróci i moje życie choć trochę się ustabilizuje.
Wtuliłam się w ramiona Shana i wciągnęłam zapach jego perfum.
- Jedź ostrożnie.
- Obiecuje.- powiedział na pożegnanie i ucałował mnie w czoło.
Ja ruszyłam na spotkanie nieuniknionego. Nie było sensu tego przedłużać. Wiedziałam co mnie czeka- wielka awantura.
                                      Szłam w kierunku domu jak na ścięcie. Nic dziwnego. Nie czekała mnie tam sielanka, rodzina, czy choćby kochający ojciec. Za drzwiami było moje prywatne piekło, od którego nie było w tej chwili odwrotu, ale do którego musiałam podążyć. Mój strach mimo tego jakie zdanie, miałam o swoim tacie i mojego nastawienia, narastał z każdym krokiem. W momencie naciśnięcia klamki i przekroczenia przeze mnie progu rozpętała się kłótnia.
- Gdzieś ty była całą noc i cały dzień?! Możesz nam to wyjaśnić?! A tak! Tu nie ma co wyjaśniać bo na twoje nieszczęście wiem co robiłaś! Więc, może jak usprawiedliwisz swoje zachowanie?!- warknął gospodarz.
- A co tu usprawiedliwiać?- spytałam niewinnie.
- Jeszcze śmiesz pytać?! Raz, uciekłaś z domu! Dwa, wsiadłaś na motor! Trzy, nie z byle kim tylko z tym chłopakiem, z którym kategorycznie kazałem ci się przestać zadawać! Cztery, nie wróciłaś na noc i Bóg wie co robiłaś!- zaczął wyliczać.- Mam mówić dalej?!
Odpowiedziała mu cisza. Postanowiłam nie kontynuować tej rozmowy. Nie miałam mu nic do powiedzenia, a słuchanie jego kazań i tego jak się bardzo z Kate "martwili" po prostu mnie irytowało.
- Wracaj tu! Nie skończyłem z tobą! Jessica!
Mógł się drzeć. Już przestało to na mnie robić wrażenie. Weszłam po schodach na górę, ale to co zobaczyłam wprawiło mnie w osłupienie!
- Gdzie są moje drzwi!- tym razem to ja podniosłam głos, zbiegając na dół.
- O więc jednak potrafisz mówić. Po pierwsze nie wyjaśniłaś swojego zachowania, a po drugie prywatność to przywilej, na który ty nie zasługujesz.
Wszystko się we mnie gotowało.
- Jesteś beznadziejny! Najgorszy ojciec świata! Oj przeprasza, ciebie nawet ojcem nie można nazwać ty kreaturo!
- Licz się ze słowami!
- Bo co?! Nic nie możesz mi zrobić.- powiedziałam, z zaciśniętymi ze złości zębami.- Jeszcze tylko 5 dni. A potem już mnie więcej nie zobaczysz.- wyrzuciłam z siebie i pobiegłam na górę.  Byłam strasznie zmęczona, więc umyłam się i poszłam spać. Nie miałam nawet ochoty zejść cokolwiek zjeść. Kiedy moja głowa opadła na poduszkę, niemalże natychmiast odpłynęłam w krainę snów.
                                 ***
                                      Pięć dni ciągnęło się i ciągnęło, ale w końcu nadeszła upragniona niedziela. Od rana siedziałam spakowana. Tylko raz udało mi się uciec od ojca. Trzy dni wcześniej musiałam z nimi pojechać na zakupy. W supermarkecie był również Shane. Jakoś udało mi się niepostrzeżenie wymknąć, kiedy moi "opiekunowie" dyskutowali o obiedzie. Oczywiście ojciec nie był zadowolony z faktu, że kolejny raz uciekłam ze swoim chłopakiem na motorze. Od tamtej pory pilnował mnie jeszcze bardziej. Nie wiedziałam, że to w ogóle jest możliwe.  Byłam szczęśliwa wiedząc, że już niedługo moja męka dobiegnie końca. Samolot mamy miał wylądować o 12 więc o 13 mama powinna mnie już odebrać. Czekałam i czekałam, ale ona nie przyjeżdżała. Kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi, biegłam jak na skrzydłach z wielkim uśmiechem na ustach. Jakże duże było moje zdziwienie, gdy w progu stali funkcjonariusze policji.
- Dzień dobry. Ty jesteś Jessica?- spytał jeden z nich.
- Tak.- odpowiedziałam niepewnie.- O co chodzi?
- Bardzo mi przykro, ale samolot twojej mamy.... rozbił się. Wszyscy pasażerowie zginęli na miejscu.
W oczach stanęły mi łzy. Nie mogłam w to uwierzyć.
- Nie, to niemożliwe. Nie! To kłamstwo!- krzyczałam.
- Wiemy co czujesz, ale to niestety jest prawda....
- Nie! Nie. Nie....- zaczęłam szlochać. Moja mama. Moja mama zginęła. To nie mogło być prawdą. Zsunęłam się na podłogę. Ktoś objął mnie z tyłu ramieniem, kiedy zobaczyłam, że to ojciec odskoczyłam od niego jak poparzona.- Nie dotykaj mnie! Nigdy!- warknęłam i pobiegłam na górę. Nie miałam co ze sobą zrobić. Mój jedyny członek rodziny umarł. Zostałam sama. Zastanawiałam się co ze mną będzie. W poduszkę wylewałam hektolitry łez. Bo co innego mi pozostało?
                                      Ponownie usłyszałam jakieś dobijanie się do drzwi, a następnie kłótnie. Mimowolnie zwlekłam się z łóżka i ruszyłam schodami w dół. A w przedpokoju ojciec po raz kolejny musiał udowodnić kto jest górą.
- Proszę mnie do niej puścić! Ona potrzebuje wsparcia, ona potrzebuje mnie!
- Ciebie?! Masz zakaz spotykania się z moją córką chłopcze! Ona potrzebuje rodziny. Mnie i mojej  żony, a nie jakiegoś wyrostka!- dalej brnął w swoje. Kłamstwa. Tylko kłamstwa wychodziły z jego ust, w które wierzył.
Zbiegłam prosto w ramiona Shana.
- Zabierz mnie stąd.- szepnęłam zachrypniętym głosem.
Bez słowa wyprowadził mnie z domu, zawiózł do swojego mieszkania i położył na łóżku. Położył się obok mnie i tulił do siebie, próbując dodać otuchy.
- Dlaczego? Dlaczego ona?- pytałam.
- Wiem skarbie, że to dla ciebie trudne, ale musisz to przetrwać. Nie chciałaby, żebyś była smutna.
- Co teraz ze mną będzie?
- Nie bój się, jestem przy tobie.- mówił czule.
Miałam dość życia. Tak cholernie obawiałam się co się ze mną stanie. Byłam skazana na ojca i Kate, a za kilka dni miałam pochować najważniejszą osobę w moim życiu.
                                                                            ***
                                       Najbliższe tygodnie. byłe dla mnie koszmarem. A dzień, w którym pożegnałam mamę na zawsze, najgorszym oraz najtrudniejszym jaki kiedykolwiek przeszłam. Musiałam i chciałam sama wszystko zorganizować. Shane, Caroline, Michael byli ze mną przez cały ten czas. Wspierali mnie. Było to dla mnie niezmiernie ważne. Myślałam, że tracąc mamę, tracę jedyną rodzinę, którą dla mnie była. Jednak słowa Shana mocno mnie pokrzepiły " Wiem, że jest ci ciężko, że nie jestem w stanie zrozumieć twojej sytuacji, ale pamiętaj, że zawsze będę cię wspierał i zawsze możesz na mnie liczyć. Pomyśl, że to co do tej pory przeżyłaś jest niczym w  porównaniu z tym co cie czeka. Jeszcze wiele pięknych chwil przed tobą". Te słowa stały się faktem. Był przy mnie i mogłam na niego liczyć w każdym momencie.
                                       Musiałam oczywiście wprowadzić się do ojca i Kate. Konieczność mieszkania z nimi dobijała mnie. Nie czułam się tam jak w domu , dlatego szukałam byle pretekstu by stamtąd wyjść. Żona mojego "kochającego tatusia" nie oszczędzała mnie, a wręcz przeciwnie. Wykorzystywała mój smutek, by dołować mnie jeszcze bardziej, a w towarzystwie swojego męża udawała przejętą, kochającą macochę. Gdy byli sami skarżyła się jak to ona nie stara się dla mnie być wsparciem, które ja odrzucam. Zdążyłam przyzwyczaić się do takiej sytuacji panującej w domu. Jednak z Shanem po pewnym czasie w ogóle nie mogłam się widywać. Czułam się jak na smyczy- pod stałą kontrolą.
                                       Raz miałam tego dość i chciałam po prostu wyjść i się zobaczyć z chłopakiem, ale drogę zagrodził mi ojciec.
- Gdzie to się wybierasz?
- Wychodzę.- powiedziałam i próbowałam go ominąć, ale uniemożliwił mi to.- Puść mnie!
- Znowu chcesz iść do tego chłopaka!
- I co z tego! Zostaw mnie! Nie znaczysz dla mnie nic!- poczułam ostry ból policzka.- Jak mogłeś mnie uderzyć?- spytałam z nie do wierzeniem.
- Powiedz jeszcze raz, że nic dla ciebie nie znaczę, a dopiero ci przyłożę!
- Nic dla mnie nie znaczysz kretynie!- uderzył mnie tym razem mocniej.- No proszę bij mnie dalej ty damski bokserze!- tym razem oberwałam tak mocno, że zatoczyłam się w tył.
- Nie pójdziesz do tego chłopaka! Masz zakaz spotykania się z nim! Jeśli moje słowa cię nie przekonują to muszę użyć innych argumentów.- Szarpnął mnie na rękę i siłą wywlókł na górę. Nie zawrócił uwagi na to, że po drodze potknęłam się na schodach i musi mnie po nich ciągnąć.
- Przemyśl swoje zachowanie.- rzucił spokojnie na odchodne.
Czułam się fatalnie. Nie potrafiłam nawet płakać, byłam przerażona. Nie miałam jak uciec, ani jak skontaktować się z kimkolwiek. Zabrał mi telefon, odciął internet. Innymi słowy zrobił wszystko, aby nie miała łączności ze światem. 
                                        Następne dni, a potem tygodnie były dla mnie koszmarem. Sytuacja powtórzyła się niejednokrotnie. Po pewnym czasie stało się to codzienną rutyną, której nie umiałam przerwać. Byle pretekst był dla niego powodem do tego, aby ponownie zadać mi ból. Nie znał litości. Stał się tyranem, katem, a ja zamykałam się w sobie coraz bardziej. Przestałam szukać pomocy. Nie wierzyłam już w dobre zakończenie. Przyjaciele nie raz próbowali dostać się do mnie do domu, ale on skutecznie im to uniemożliwiał. Kiedyś łaskawie zgodził się, żeby Caroline przynosiła mi notatki z rozpoczynającej się szkoły. Kate maskowała wtedy moje siniki tak, że nic nie było po mnie widać. Sama nie mogłam pisnąć ani słówka, ponieważ byłam pod stała obserwacją, a poza tym... bałam się. Bałam się jak nigdy.
                                         Caroline była pośrednikiem między mną, a Shanem. Wsuwała mi jego listy do notatek tak, żeby ojciec nie zauważył. Wiedziała też, że coś jest nie w porządku, ale strach nie pozwalał mi nić mówić. Pewnego razu siedząc u mnie w pokoju zauważyła moje posiniaczone ciało, gdy bluzka niechcący podwinęła się do góry.
- On cię bije?- powiedziała tak cicho, że ledwo ją słyszałam. Popatrzyłam w jej oczy pełne przerażenia, które wypełniały stopniowo łzy. - Odpowiedz mi, proszę....
- A co tu si dzieje moje panie?! Co wy robicie?-  spytał ojciec, który pojawił się znikąd.
- Co się jej stało? Dlaczego jest tak posiniaczona?- domagała się odpowiedzi moja najlepsza przyjaciółka.
- Nie przesadzaj! Potknęła się niezdara na schodach. Prawda?- rzucił mi ostrzegawcze spojrzenie. Niepewnie pokiwałam głową, że ma rację. Wiedziałam co mnie czeka zaraz po wyjściu mojego gościa.
- Widzisz Caroline? Ale przykro mi czas na ciebie.- powiedział stanowczo i wyszedł.
- Idę na policję.
- Nie, Carol proszę. Jemu się upiecze, Po akcji z Adamem nie wierzę, że coś zdziałają. To nic nie da.
- Caroline, mówiłem coś.- pojawił się ponownie ojciec.
- Sprowadzę pomoc. Wymyślę coś.- powiedziała na pożegnanie tak cicho, bym tylko ja mogła ją usłyszeć.
                                         Gdy drzwi za dziewczyną zamknęły się, rozpoczęło się piekło.
- Co ja ci mówiłem?! Że nikt nie może się o tym dowiedzieć! A ty co wyprawiasz?!- darł się po mnie gospodarz domu.- Chyba niejasno się wyraziłem więc muszę użyć innych argumentów.- mówiąc to wyciągnął pas. Cofnęłam się o krok.- Odsłoń plecy.- rozkazał. Próbowałam uciec, ale chwycił mnie za włosy i rzucił na łóżko. Moja głowa niemiłosiernie obiła się o ramę. Dostałam pasem... Raz, drugi trzeci. Musiałam się jakoś wydostać. Podcięłam mu nogi i wylądował na podłodze.  Miałam dzięki temu trochę czasu na ucieczkę. Popędziłam w stronę schodów, ale byłam za wolna.
- Co to miało być?!- krzyczał szarpiąc mnie. Uderzył mnie w twarz pięścią, straciłam równowagę i runęłam schodami w dół. Kręciło mi się w głowie. Nie miałam już siły wstać i się bronić.
                                         Ktoś próbował się dostać do domu. Pukał, dzwonił, ale nikt nie reagował. Ojciec zszedł na dół i minął mnie bez słowa. Gdy otworzył zamknięte na klucz drzwi frontowe mocno się zdziwił.
- Jak mogłeś ty skurwysynie? Jak mogłeś ją bić?! - darł się Shane.
- Nie twoja sprawa smar...- nie dokończył. Otrzymał solidny cios w twarz. Potem dostawał kolejne, Starał się odpowiedzieć na te ataki, ale był bezsilny.
- Jessica, kochanie.- nagle Shane pojawił się obok mnie. - Jestem tu. Już cię stąd zabieram.- podniósł mnie z podłogi i ruszył ku wyjściu. - Zabiorę cię do szpitala. Już będzie dobrze. Zaopiekuje się tobą. Gdybym wiedział wcześniej.
Na zewnątrz czekał na nas Michael i Caroline z samochodem. Zawieźli mnie do szpitala, gdzie opatrzono mi rany oraz robiono różne badania. Po jakiś dwóch godzinach dali mi spokój i mogłam w spokoju poleżeć. W sali siedział oczywiście mój chłopak, trzymając mnie cały czas za rękę.
- Gdybym wcześniej wiedział... Mogłem się domyślić....
- Kochanie, proszę, nie obwiniaj się. To nie twoja wina.
Do pomieszczenia wszedł lekarz.
- Witam. Jessico, jesteś mocno potłuczona, ale nic poza tym. Jeszcze dzisiaj będziemy mogli cię wypisać. Miałaś wiele szczęścia, ale dziecku nic nie zagraża.
- Dziecku?!- spytaliśmy jednocześnie z Shanem.
- To wy nie wiecie? No cóż... Jesteś w trzecim miesiącu ciąży. Może zostawię was samych.- powiedział i wyszedł.
- Co? Ale.... Shane co teraz będzie?- spytałam.
- Ciii.... Spokojnie nie zostawię was. Poradzimy sobie, obiecuje. Nie pozwolę was skrzywdzić. Damy radę.
- On... on... On mnie zabije...- wydukałam z przerażeniem.
- Nie pozwolę, by jeszcze kiedykolwiek cię tknął! Niech tylko się do ciebie zbliży!
- To co zrobimy? On nam nigdy nie pozwoli być razem, a dziecko odda do adopcji. Ja nie chcę...- powiedziałam i objęłam ręką brzuch. Bałam się okropnie. Nastolatka w ciąży, która ma ojca tyrana. Już czułam na sobie te pełne pogardy spojrzenia innych ludzi. Wiedziałam też, że nie pozwolę skrzywdzić tej malutkiej istotki, którą noszę pod sercem. Chciałam ponieść konsekwencję swoich czynów i wychować to dziecko.
- A więc, możemy zrobić tylko jedno. Tylko nie wiem, czy jesteś na to gotowa. Jeśli nie to zrozumiem
- Co takiego?
- Uciekniemy. Wyjedziemy gdzieś, gdzie nas nikt nie znajdzie i zacznijmy wszystko od nowa.
To był szalony pomysł i nie byłam pewna, czy możliwy do zrealizowania. Rozważałam wszystkie za i przeciw, aż w końcu podjęłam decyzję.
- Masz rację. Zróbmy to.


----------------------------
Przepraszam, że tak późno, ale lepiej późno niż później :P
Bracie dziękuje za piękne słowa, które zapamiętam na zawsze. Dziękuje, że jesteś i, że mogę na ciebie liczyć :)

Oczywiście pozdrowienia dla mojej paczki :P Szczególnie dla Sówci, która męczy mnie o kolejny rozdział <3 Kocham cię wariacie <3

sobota, 2 listopada 2013

Rozdział 11

                     ROZDZIAŁ 11
                Obudziły mnie promienie czerwcowego słońca, głaskające moje policzki. Czułam się wspaniale w ramionach ukochanego. Jednak musiałam je opuścić i tak już wystarczająca nadużył zaufania mojej matki.
                Cichutko wymknęłam się z pokoju. Poszłam pod prysznic. Gorąca woda działała na mnie relaksująco. Wyszłam z łazienki owinięta w ręcznik. Spojrzałam na samą siebie w lustrze. Zastanawiałam się, co Shane we mnie takiego widzi. Brązowe włosy, brązowe oczy, dołeczki w policzkach nie czynią ze mnie kogoś wyjątkowego.
                Poszłam do kuchni, żeby zrobić śniadanie. Tak jak się spodziewałam, zastałam już tam mamę.
- Hej.- przywitałam się odrobinę niepewnie.
- No hej! Jak Shane? Śpi jeszcze?
- Chyba tak... Nie zaglądałam dzisiaj do niego.- skłamałam. Przerażało mnie to jak ostatnimy czasy łatwo przychodziło mi łganie własnej matce. Wmawiałam sobie, że to dla jej dobra. Czasem warto żyć w nieświadomości.
- Skarbie, musimy o czymś porozmawiać...- westchnęła.- Wyjeżdżam na tydzień do San Diego. Czeka mnie tam szkolenie.- to zdecydowanie nie była dobra wiadomość.- A ty przez ten czas będziesz...
-... mieszkać u taty.- dokończyłam za nią.
Skinęła głową na znak, że mam rację.
- Tak mi przykro, kochanie. Wiem, że nie znosisz tam jeździć, ale nie mamy innego wyjścia. Nie mogę nie pojechać. To jest obowiązkowy kurs. Nie martw się to tylko jeden tydzień.
                To tylko tydzień? Ja nie mogłam w towarzystwie ojca wytrzymać sekundy, a co dopiero kilku dni.
- Uśmiechnij się! Może nie będzie tak źle.- próbowała mnie pocieszyć mama. Z marnym skutkiem, ale przecież liczą się dobre chęci.
- Nie przejmuj się mną. Jakoś.... wytrzymam.
                Nie chciałam, żeby się zamartwiała, czy choćby obwiniała. Miała dużo na głowie. Harowała od świtu do nocy, żeby nas utrzymać, jednocześnie starając się poświęcać mi jak najwięcej czasu. Zdecydowanie nie mogłam przytłaczać jej swoimi obawami.
                O siódmej siedziałam już sama na dole. Włączyłam telewizor i przygotowałam śniadanie, które czekało aż Shane się obudzi. On zszedł na dół przed ósmą.
- Heej!- zawołałam.- Masz ochotę na kawę? A może napijesz się czegoś innego?
- Hej kotku. A nie, dzięki.- popatrzył na mnie przenikliwym wzrokiem.- Ej co to za mina? Co się stało?- podszedł do mnie i otoczył ramionami.
- Mama wyjeżdża do San Diego na tydzień. Będę przez ten czas mieszkać u tego....- zabrakło mi słowa.
- Nie da się nic zrobić? Nie masz w Chicago jakiejś innej rodziny?
- Nie Shane. Nawet gdyby rodzice Caroline zgodzili się, bym została u nich przez ten czas, to ojciec się na to nie zgodzi. Jak mamy nie ma to on sprawuje nade mną opiekę i tego nie odpuści. Ale proszę, nie rozmawiajmy o tym. Nie chcę teraz o tym myśleć.
- Dobrze.- westchnął.- Pamiętaj, że cię kocham. Jeden twój telefon i cię stamtąd porwę.- poinformował mnie pół żartem pół serio.
- Będę pamiętać.- odpowiedziałam już z uśmiechem na ustach.
                Czarne myśli dotyczące spędzenia tygodnia z człowiekiem, którego z całego serca nienawidziłam zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
                Nie chciałam, aby ten dzień się skończył. Jednak minął mi bardzo szybko... Zdecydowanie za szybko. Jego koniec oznaczał nadejście innego... gorszego.
                Nawet się nie obejrzałam, kiedy nazajutrz stałam z mamą przy taksówce, która miała ją odwieźć na lotnisko.
- Nie martw się słonko. Ten tydzień zleci bardzo szybko.
- Nie przejmuj się tym. Nic mi nie będzie.- zapewniałam i nawet próbowałam się uśmiechnąć, ale głos mi się załamał, a na twarzy pojawił grymas. Starałam się z całych sił nie uronić, ani jednej łzy, ale oczy momentalnie mi się zaszkliły i nie uszło to uwadze mojej mamy.
-Och, kochanie.- powiedziała, czule mnie ściskając.- Wszystko będzie dobrze. To tylko 7 dni. Co się może wydarzyć?- pytała próbując mnie pocieszyć. Ucałowała mnie w oba policzki i wsiadła do samochodu. Patrzyłam jak odjeżdża i kiedy zniknęła mi z oczu. Usiadłam na schodach przed domem i wysłałam sms-a Shanowi, żeby przyszedł
                Zjawił się niemal natychmiast. Mieliśmy jakąś godzinę, by wspólnie spędzić czas.
- Śliczna, może będzie zabawnie? Niepotrzebnie martwisz się na zapas. Przecież nie musisz z nimi cały czas siedzieć. Możesz gdzieś wyjść z domu.
- Jasne.... Pewnie już zaplanowali każdą minutę tygodnia. Będziemy się wspólnie "bawić" i udawać szczęśliwą rodzinkę.- żaliłam się.- Ja tam zwariuję.- powiedziałam i wtuliłam się w mojego chłopaka. Nie musiał nic dodawać. To była kijowa sytuacja i oboje o tym wiedzieliśmy.
- Pamiętaj, wystarczy jeden telefon.- przypomniał, a ja się uśmiechnęłam.
                Tę miłą chwilę przerwał nadjeżdżający samochód ojca i Kate. Wezbrała we mnie wściekłość.
- Oczywiście musiał ją tu przywieźć.- warknęłam.
- Mam już sobie iść?- spytał Shane.- Zrobi się nieprzyjemnie jak mnie zobaczy.
- No i dobrze. Niech patrzy.
                Tak jak się tego spodziewaliśmy, ojciec wyszedł z auta wściekły.
- Jessica! Co ty z nim robisz?! Bierz rzeczy i jazda do auta!
Nie wiem czemu, ale te słowa jakoś mnie rozbawiły.
-Miałeś rację.- zwróciłam się do Shana szeptem.- Już jest zabawnie. Ale na mnie już czas. Muszę iść.- dodałam ze smutkiem.
                Gdy zrobiłam pierwszy krok w kierunku auta, Shane przyciągnął mnie do siebie, wziął na ręce. Aż zabrakło mi tchu, kiedy całował mnie namiętnie i łapczywie.
- Jessica! Jessica!- wołał ojciec, ale dla mnie świat nie istniał, gdy moje usta dotykały najwspanialszych ust na świecie.
- Zostaw ją w spokoju!- rozległ się głos zdecydowanie bliżej. - Łapy precz od mojej córki!- tym razem próbował Shana ode mnie odciągnąć.- Trzymaj się od niej z daleka!
- O ile ona będzie tego chciała, ale jak pan widzisz nie jestem jej obojętny.- drażnił go Shane.- Może, któregoś dnia będę panu mówił "tato".
- Dosyć tego!- ojciec był już na maksa wściekły. Shane wiedziała jak go doprowadzić do białej gorączki.- Nie pozwolę na to! Nie będziecie razem! Nigdy!
                Na te wszystkie jego groźby, kazania itp, tylko prychnęłam. Nie chciało mi się odezwać. Te jego przemówienia na temat co mi wolno, a co nie zaczynały być na porządku dziennym. Ojciec natomiast chciał jak najszybciej odciągnąć mnie od Shana. Szarpnął mnie za rękę, ale wyrwałam się i skradłam ostatniego buziaka mojemu chłopakowi.
- Pa Shane.
- Pa kochanie. Zadzwonię.
- O nie! Nigdzie nie zadzwonisz. Jessica! Idziemy!
                Pomachałam Shanowi z samochodu. Wiedziałam, że nie ominie mnie ojcowska gadka na temat tego co się dzisiaj wydarzyło i jak zawsze, tak i tym razem nie pomyliłam się.
- Co ty sobie wyobrażasz?! Całujesz się z chłopakiem, z którym podejrzewam, że uprawiałaś sex!- Jego słowa tylko mnie rozbawiły i nie miałam zamiaru tego ukrywać. Nieważne jak beszczelne komu się to wydawało.- Przestań się śmiać! Na dodatek śmiesz mi kłamać prosto w twarz, że do niczego nie doszło!
- Powiedziałam ci już ojcze co cię czeka z mojej strony- wstyd, ból i cierpienie- przypomniałam mu swoje własne słowa.
                Nie skomentował tego. Wiedziałam, że powoli brak mu sił. Zaś Kate była zadowolona z naszej kłótni. Siedziała jak wielka dama, próbując ukryć swoją radość.
                Nim dojechaliśmy na miejsce, ojciec znów był cały w skowronkach.
- Córcia, to będzie wspaniały tydzień!- wykrzyknął z entuzjazmem.- Pomyśl! Tylko ty, ja i Kate.
- Uważasz, że będę z wami spędzać czas i, że mi to sprawia przyjemność? Proszę cię!- zawołałam z irytacją.- W więzieniu byłoby mi lepiej.
- Kochanie...
- Nie mów do mnie kochanie! Tak mogą do mnie tylko mówić dwie osoby- mama i Shane.
- Masz zakaz spotykania się z tym chłopakiem!
Humor ojca w ciągu jednej sekundy zmienił się.
- Rozkazywać to możesz tej lampucerze co koło ciebie siedzi. Shane jest moim chłopakiem i nikt ani nic tego nie zmieni.- odparowałam spokojnie.
- Przez TEN tydzień będziesz robić wszystko na jedno moje i Kate skinienie.
- Zapomnij. Nie myśl, że masz nade mną jakąkolwiek kontrolę.
                Gdy tylko dojechaliśmy na miejsce zamknęłam się w pokoju, który kiedyś nazywałam moim. Teraz tylko- tak jak cały dom- przypominałam mi o bólu jaki sprowadziła na nas Kate, o rozpadzie naszej niegdyś szczęśliwej rodziny oraz o człowieku, który kiedyś był dla mnie wzorem odpowiedzialności, ciepła i bezpieczeństwa.
- Jessica zejdź do nas na dół!- zaczął się dobijać do drzwi nie kto inny niż ów człowiek.- Młoda panno mówię coś do ciebie!
                 Postanowiłam zachować się jeszcze bardziej prowokacyjnie. Wybrałam numer komórki Shana i zadzwoniłam.
- Hej, kochanie!- odezwałam się wystarczająco głośno, by było mnie słychać za drzwiami.
- Jessica! Czy ty rozmawiasz z tym chłopakiem?! Zabroniłem ci!
O tak. Atakowałam go i za każdym razem trafiałam w dziesiątkę.
- Śliczna, czy wszystko ok? Kto się tak drze?
- A jak myślisz. Ten stary playboy tak się wydziera, ale to taki mało znaczący fakt.- dodałam.
- Coś ty o mnie powiedziała!- warknął głos za drzwiami. Przez telefon usłyszałam śmiech.
- Nieźle się wkurzył.- skomentował Shane.
- Wiesz na co mnie stać. Mam do ciebie prośbę, nawiązującą do twojej....
- Kiedy mam po ciebie być.- nie dokończyłam, ponieważ Shane przejrzał mnie na wylot.
- Dam ci jeszcze znać bo wiesz... Jestem na podsłuchu.
- Ok. Czekam w pełnej gotowości na twoje pozwolenie, by cię porwać.
Uśmiechnęłam się na te słowa.
- Możesz mnie porywać, kiedy tylko chcesz.
Oj nie kuś.- zaśmiał się.
- Kocham cię.- w tych dwóch prostych słowach były zawarte wszystkie moje uczucia. Nie było konieczności dodawania czegokolwiek. Mówiły one wszystko.
- Ja ciebie też śliczna. Zawsze będę.- odpowiedział z pełną powagą.
                  W tym całym morzu nieszczęść, Shane był moim kołem ratunkowym. Na począku chciałam siedzieć w pokoju i stamtąd nie wychodzić aż do momentu, w którym miałam uciec na chwilę z Shanem. Jednak byłam straszliwie głodna, a nie miałam zamiaru głodzić się z powodu jakiejś dwójki ludzi.
- O proszę! Wyszła sroka ze swego gniazda!- zawołał ojciec, wstając z krzesła. Wyglądał jakby tylko czekał na moment, w którym staniemy twarzą w twarz.
- O co chodzi?- spytałam z miną niewiniątka.- Rozmawiałam tylko przez telefon. Czy to jakaś zbrodnia?- w moim głosie zabrzmiał sarkazm.
- Nie żartuj sobie ze mnie! Dobrze wiesz o co, a raczej o kogo mi chodzi! A mianowicie o TEGO chłoptasia!
- A co? Zazdrosny jesteś?- zaśmiałam się.- Wściekłość cię rozrywa bo TEN chłoptaś- jak to określiłeś- znaczy dla mnie więcej niż ty kiedykolwiek znaczyłeś i kiedykolwiek będziesz znaczył. Kocham go, a ciebie nienawidzę.- te słowa zabrzmiały w moim ustach jakbym mówiła o czymś naturalnym i może dlatego to tak zabolało ich adresata.- Ta zazdrość niszczy cię od środka bo wiesz, że nie znaczysz dla mnie nic.- dodałam nieco ostrzej.
                  Spojrzenie, którym obdarzył mnie ojciec były pełne bólu i bezsilności. Z całych sił próbował to ukryć, aby wyjść z tej sytuacji z twarzą. Nie miał żadnego pola do manewru.
                  Zrobiłam sobie spaghetti bolognese. Ugotowałam małą porcję, która miała nakarmić tylko mnie. Gospodarze domu jednak łudzili się, że dla nich też wystarczy, gdyż czekali w salonie z przygotowanymi talerzami. Usiadłam obok nich i zaczęłam jeść nie zważając na ich zdziwione miny.
- Ehhm?!
- A my?- spytała Kate.
- Wy?- udałam głupią.
- Tak Jessica, my! Co z kolacją dla nas? Mnie i Kate nie zamierzasz nałożyć?- zdziwił się ojciec.
- Koleś... Widzisz to taka zabawna sytuacja. Postawię sprawę jasno. Jak chcesz coś zjeść to albo rusz swój stary tyłek albo powiedz swojej taniej żonce, by łaskawie przygotowała posiłek. W końcu jesteście małżeństwem. Zrób z nią porządek!
- Oh, jak możesz tak o mnie mówić?- oburzył się obiekt moich zarzutów.
Nie odpowiedziałam jej. Zajęłam się swoim własnoręcznie przygotowanym posiłkiem. Zrezygnowany ojciec poszedł obejrzeć telewizor. Ja kontynuowałam swoją grę i nie posprzątałam po sobie.
- Ej! Co ty sobie wyobrażasz?! Że to hotel? Wróć i posprzątaj!- rozkazywała "pani domu".
- Hehe kawalarz z ciebie Kate!
- Musisz zrobić co ci karzę bo inaczej...
- Bo inaczej co? Dasz mi szlaban? Wyślesz do pokoju? O jeju, aż trzęsę się ze strachu!
                  Kiedy domownicy spędzali czasu ze sobą, ja  wychylałam się zza okna, kombinując jak zejść na dół.
- Skacz, złapię cię!- zawołał Shane.
- No chyba nie! Ten pomysł do mnie nie przemawia!
- No weź głęboki oddech, zamknij oczy i hop. Nie ufasz mi?
                  Ufałam.... Nabrałam powietrza w płuca i skoczyłam. Z całej siły zacisnęłam usta, aby nie wydał się z nich żaden dźwięk alarmujący ojca, że coś jest nie tak, że dzieje się coś na co on nigdy by nie pozwolił.
Shane tak jak obiecał złapał mnie w swoje silne ramiona.
- Widzisz, to nie było takie straszne.- stwierdził, stawiając mnie na ziemi. Wpiłam się w jego usta, domagając się kolejnych pocałunków.
- No hej, też się stęskniłem.- zaśmiał się Shane.
- To, gdzie jedziemy?
- Przychodzi mi do głowy jedno wyjątkowe miejsce.
- Jakie?
- Chodź, zobaczysz.- złapał mnie za rękę i ruszyliśmy- jak się potem okazało- w kierunku jego motoru. W moich rękach znalazł się kask, który bez wahania założyłam.
- Misiek, czy to na pewno jest bezpieczne?
- Śliczna jak najbardziej. Wsiadaj.
Z wielką obawą zrobiłam to o co prosił. Mój strach był niewyobrażalny. Mocno zacisnęłam ręce, wokół bioder chłopaka.
- Słońce to na prawdę jest bezpieczne.- zaśmiał się.
                  Rzeczywiście było. Nigdy nie sądziłam, że jazda na motorze może sprawić tyle przyjemności, szczególnie nocą po oświetlonych ulicach Chicago. Jeździliśmy po całym mieście bez celu. Mogłoby to trwać wiecznie. Nie spodziewałam się, że to mi się spodoba. Jednak po pewnym czasie stanęliśmy przed pewnym budynkiem.
-Misiu... Gdzie jesteśmy?- spytałam.
- No więc wczoraj odstałem pracę i wynająłem mieszkanie. Chcę ci je pokazać.- oparł z uśmiechem.

- Wow. Twoje pierwsze samodzielne gniazdko. Nie powiem, zazdroszczę.
Weszliśmy do budynku. Niestety nie było winy i musieliśmy schodami iść na samą górę. Słabo było z moją kondycją. Nim dotarliśmy na górę byłam cała zdyszana.
- Ale z lokalizacją nie trafiłeś. Szóste piętro... brak windy.... Mam nadzieję, że masz coś do picia.
- Nie bój nic śliczna, znajdzie się coś.

Mieszkanie Shana było nie za duże, ale całkiem przytulne. Sypialnia, salon połączony z kuchnią i łazienka.
- Skarbie, o której mam cię odwieźć do domu?- spytał, podając mi szklankę z sokiem
- Nie mam zamiaru wracać na noc.- powiedziałam po czym upiłam łyk napoju ze szklanki.
- Doprawdy? Nie boisz się?

Pokręciłam głową, a na moje usta wkradł się uwodzicielski uśmiech.
- Mamy całą noc tylko dla siebie.- powiedziałam. Nie miałam pojęcia co się ze mną dzieje. Co ten chłopak ze mną wyczyniał? Nie umiałam przy nim logicznie myśleć. On podszedł do mnie i objął w pasie.
- Chyba wiem jak spożytkować ten czas.- stwierdził i połączył nasze usta w namiętnym pocałunku. Wiedziałam co będzie dalej.....  

---------------
Przepraszam, że to trwało tak długo. Rozdział powstał już dawno, ale nie chciało mi się go przepisywać. W przyszłym tygodniu kolejna część.
Pozdrowienia dla Bystrzanki, Bąbusia, Dawida i Madzi kocham was<3 Dla Rafika też, ale on na 100% tego nie czyta i dla mojego kochanego Słoneczka, z którym siedzę w ławce na każdej lekcji i, z którym nawet lekcja historii zamienia się w komedię kocham się misiek <3
Dżony napisałam rozdział, czekam na pierwszą lekcję bracie :) xd
Karola obiecałam i napisałam, przepraszam, że czkasz od czerwca <3 Kc <3 Tb należy się szczególna nagroda za wytrwałość